Spider-Man: Into the Spider-verse. Kilka przemyśleń.

Może już słyszeliście pochwały pod adresem tego filmu. Krążą hasła jak "najlepszy film animowany roku" albo "przełomowa animacja komputerowa". Nie są przesadzone. Spider-Man Uniwersum jest naprawdę tak dobry.



Możecie kojarzyć tę historię. Miles Morales to zwyczajny chłopak z Nowego Jorku (Brooklinu dokładnie). Pewnego dnia ukąsił go radioaktywny pająk, dając mu niesamowite moce. Teraz jest znany jako zamaskowany przyjaciel z sąsiedztwa - Spider-Man. Problem w tym, że miasto ma już jednego Spider-Mana. A niedługo potem zjawia się ich jeszcze kilku. I tu się sprawy zaczynają komplikować.

Fabuła tego filmu to.... orgin story. I wszyscy w filmografii są już zmęczeni tym schematem, zwłaszcza, że superbohaterów w kinie jest mnóstwo ostatnimi czasy. Aby odwrócić od tego naszą uwagę, Sony dorzuca nam jeszcze z pół tuzina innych Spidermanów, którzy swoje orgin story mają za sobą. Albo przed sobą, bo podobno chcą robić o nich filmy później. Nieważne, grunt, że można przejść do konkretów, podczas, gdy Miles Morales spokojnie dojrzewa do bycia Spider-Manem swojego wymiaru.
Może niekoniecznie spokojnie. W końcu to film akcji. I byłam zaskoczona ile brutalnych scen znalazło się w filmie.

Plus za realizm - najlepiej jest ratować multiwersum w wygodnych ubraniach, które nie krępują ruchów.
Zabrał bajgla!
Cieszę się, że pomimo ogromnej ilości ciekawych bohaterów, twórcy nie zapominają, że to Miles jest naszym protagonistą. Zaledwie dwoje innych Spider-ludzi dostaje swoje wątki poboczne, reszta ma krótkie, ale wpadające w pamięć sceny. Dzięki temu, mimo dwóch godzin i dwóch tuzinów postaci, fabuła nie wydaje się przeładowana. Przeciwnie - pozostaje pewien niedosyt, chcemy wiedzieć więcej o bohaterach, którzy przewinęli się przez ekran. I to w taki pozytywny sposób. Sam Miles jest szalenie sympatycznym chłopakiem, jego problemy są bardzo życiowe i bez problemu można się z nim identyfikować. To co sprawia, że jego droga do bohaterstwa staje się ciekawsze, to to, że Miles ma się od kogo uczyć, nie musi wszystkiego kombinować samemu (np. stroju czy sprzętu), ale jego osobowość sprawia, że wyróżnia się wśród pozostałych wcieleń Pajączka.

Mając tyle wcieleń Spidermana w jednym miejscu, możemy lepiej dostrzec o co chodzi z tym "każdy może przywdziać kostium, każdy może być Spidermanem". 

No dobra, ale przejdźmy do crèam de la crèam tej produkcji.
Kojarzycie, że Pixar próbuje uczynić swoją animację  jak najbardziej realistyczną. Pojedyncze włoski, które układają się jak żywe, woda poddająca się prawom fizyki. Albo jak w Disneyu nakładają ludziom zielone kropki na twarz, żeby CGI wyglądało naturalnie obok prawdziwych aktorów. Spider-Man mówi "Chrzanić to!". Ruchy nie zawsze są idealnie płynne. Fryzury czy elementy garderoby składają się często z jednolitej bryły, na której dorysowano parę kresek. A zamiast się bawić w dobieranie tekstur, tak, aby naśladowały to co mamy w prawdziwym życiu, postawiono na abstrakcyjne paski czy kropki, naśladujące komiksowy styl cieniowania.

Widzicie kropki na taksówce?
I nie piszę tego, bo Sony powinno się wstydzić swojego lenistwa i płakać w kącie. Piszę to, bo wszystko było świadomym zabiegiem, który tworzy tą surrealistyczną całość, zawieszoną pomiędzy komiksem a filmem. Najwięcej wysiłku włożono w pracę kamery, która kręci się dookoła naszych bohaterów, pokazując akcję z ujęć, które nie byłyby możliwe do uzyskania w inny sposób. I w kolory. Dla kolorów w tym filmie powinna być przyznana osobna nagroda. Od samego początku kolorystyka zmienia się jak w kalejdoskopie i bucha jaskrawością kolorów, ale zawsze, zawsze jest to perfekcyjnie dobrana paleta.
Oglądając film warto zwrócić uwagę na kompozycję kadrów, zwłaszcza w scenach gdy bohaterowie chodzą po ścianach budynków jak po ziemi. I na muzykę. Przyznam, że denerwowało mnie używanie kawałków z tekstem śpiewanym w kilku dramatycznych momentach - wolałabym wtedy bardziej standardową muzykę instrumentalną. Ale sam dobór ścieżki dźwiękowej zasługuje na uwagę i przynajmniej przesłuchanie soundtracku.

W filmie często wyskakują dymki komiksowe albo linie podkreślające tempo akcji.
Podsumowanie? Idźcie do kina. Koniecznie. To jeden z tych filmów, gdzie plusy przysłaniają wszystkie, nieliczne, minusy. A animacja będzie wyznaczać standardy na następne lata.
O, i uważajcie, żeby ta żywa paleta kolorów filmu was nie zwiodła. Film nie jest w 3-D. Ja też miałam takie wrażenie przez pierwszych kilka chwil.
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

1 komentarze:

  1. "I byłam zaskoczona ile brutalnych scen znalazło się w filmie."

    Nie tylko ty. Podsumowując muszę przyznać, że nie spodziewałem się, aż tak wysokiego poziomu brutalności. W ogóle muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego ile razy będzie się pojawiał motyw śmierci.

    W kwestii oprawy to jest najlepsza rzecz jaką widziałem obok nowych Kaczych Opowieści i kolejny przykład na to, jak fantastycznym narzędziem w dobrych rękach jest stylizacja. Za kontr przykład niech służy Dragon Prince. I te kolory, i te różne style animacji, i ta komiksowość. Po prostu ten film tak siadł w moje gusta, a personalnie jakoś produkcje superhero niezbyt mnie kręcą.

    W ogóle uwielbiam design postaci w tym filmie, zarówno pod względem wizualnym (Spider-Gwen, Spiderman Noir, Dr. Octopus), jak i dźwiękowym (Prowler i ten jego ryk w soundtracku robi taką niesamowitą robotę... Po prostu uwielbiam.)

    Ale i tak najbardziej epicką postacią pozostanie ciocia May.

    Ps. I ta scena po napisach <3. Warto było przecierpieć te 20 minut reklam przed seansem dla tej sceny.

    OdpowiedzUsuń