Gdzie jest Dory - kilka przemyśleń


Minęło już kilka tygodni od premiery Gdzie jest Dory, więc raczej nie ma sensu pisać recenzji. Z drugiej strony, po to założyłam bloga, żeby mieć gdzie wyrzucić swoją opinię. Oto więc zbiór luźnych uwag, które - uznałam - warto gdzieś zawrzeć, może nawet o nich podebatować, czemu nie. Będzie głównie o przedstawieniu choroby Dory i o dubbingu. Postaram się bez spoilerów.

  • Przed filmem, tradycyjnie, wyświetlono krótkometrażówkę - jej tytuł to Pisklak. Nawet jeśli nie jestem wielką fanką ultra-realistycznych animacji, to jestem pełna podziwu do tego jak wyglądał ten film. Woda, piasek, ptasie pióra - wszystkie te "miękkie" rzeczy, które tak trudno animować - wyglądają po prostu wspaniale. Sama historyjka były urocza i zabawna, idealna na rozgrzewkę.
  • Początek jest bardzo naciągany, a tempo jest kiepskie. Mam wrażenie, że chcieli jak najszybciej przejść do sedna, zaliczając po drodze kilka obowiązkowych punktów jak "pokaż bohaterów znanych z poprzedniego filmu", "dostań się na miejsce akcji", "przestrasz dzieci" (miałam na sali trochę płaczu, może to tylko koincydencja, kto wie). Jestem w stanie to wybaczyć, bo kiedy dochodzimy do rozwinięcia, film zaczyna być tak dobry, jak moglibyśmy się spodziewać po Pixarze. 
  • Naprawdę bardzo mi się podoba, jak traktują Dory inni bohaterowie tego filmu. Owszem, za pierwszym razem są zaskoczeni jej przypadłością, potrzebują trochę czasu by się przyzwyczaić, ale nikt nie ma do niej pretensji. Jednocześnie, nie bagatelizuje się tego problemu do poziomu uroczej cechy, która sprawia tylko drobne problemy. Gdy Dory zrobi coś złego, nawet niezamierzenie, są tego konsekwencje - zresztą, jest jej wtedy autentycznie przykro. Ładnie to pokazano na przykładzie szkoły pana Rey'a (tej płaszczki): sugeruje się naszej bohaterce, że może nie powinna dołączać do innych, znacznie młodszych uczniów, ale nikt też jej tego nie zabrania. Dzieci śmieją się, gdy robi coś zabawnego z powodu swojego schorzenia, a jednocześnie odnoszą się do niej z szacunkiem. 
  • Ogólnie, Dory mogła być bardzo irytującą postacią i... tak, bywa irytująca, ale ponieważ wiemy jakie są tego przyczyny, widzimy, że zdaje sobie z tego sprawę i nie lubi tego w sobie, próbuje z tym walczyć, budzi to raczej troskę niż rozdrażnienie. Jak w przypadku postaci dziecięcych - dzieci są denerwujące, ale przecież to zrozumiałe, wszyscy tacy byliśmy, nie znaczy to, że możemy je gorzej traktować. 
  • Przez cały film byłam pewna, że zatrudniono tego samego aktora zarówno jako Marlina jak i ojca Dory. A ponieważ obie postacie mówią sporo, strasznie mnie to gryzło. Dopiero przy napisach okazało się, że byłam w błędzie, niemniej, mam trochę pretensji do gości od castingu - Rafał Sisicki i  Marek Barbasiewicz brzmią bardzo podobnie. Wiem, wiem, wina leży niemal w całości po mojej stronie. Niemal.
  • A propos dubbingu - byłam już gotowa na zgrzytanie zębami przez cały film po pierwszym dowcipie. Rybkom wydawało się bowiem, że któraś musi odebrać telefon (rybkom żyjącym w oceanie, nie akwariowym, może powinnam doprecyzować), po czym pojawiła się "metoda na wnuczka". Tak, to na pewno nadal będzie śmieszne za 5 lat. Na szczęście, później nie pojawiło się już nic karygodnego. Co prawda powtarzano ciągle pewien dowcip, który wyraźnie był dodany w tłumaczeniu, nie mniej udało się wyjść z tego obronną ręką. Ba, z tego właśnie dowcipu śmiałam się niemal do łez. 
  • Ogólnie jestem przeszczęśliwa, że większość napisów w filmie - tych na budynkach, drogowskazach, mapach - była po polsku, chociaż to akurat coraz częściej jest standardem. Natomiast po raz pierwszy widziałam, żeby podczas napisów końcowych wymieniano polską obsadę. I nie, nie mówię o kilku planszach rzuconych na szarym końcu, kiedy wszyscy już wyszli. Elegancko, tuż za reżyserami, scenarzystami i resztą kramu. Na samym końcu pojawił się tylko tłumacz i reżyser dubbingu - biedny Paszkowski. Ale był Pan piękną małżą, naprawdę.
  • Są w tym filmie pewne "drobnostki", które bardzo mi się podobały. Nie mówię tu tylko o easter eggach (udało mi się znaleźć A113, jej!), ale o szczegółowości świata przedstawionego. Moja ulubiona rzecz - kiedy rybki wynurzają się na powierzchnię, by porozmawiać z kimś na lądzie, co chwila zanurzają się by "zaczerpnąć oddechu", nawet jeśli nie na nich skupia się akcja. 
  • Dzieci są prawdziwym bad guy'em tego filmu. 
  • Jest scena po napisach i wszyscy na nią czekaliśmy. 
Generalnie, film nie jest tak dobry jak pierwsza część, głównie ze względu na bohaterów drugoplanowych, którzy zwyczajnie nie wyróżniali się niczym szczególnym. Niektórzy byli ładnie zaprojektowani (zwłaszcza kałamarnica), ale nie mieli nic ciekawego do zaoferowania. Niemniej, bawiłam się dobrze i chętnie wrócę przynajmniej do kilku fragmentów, kiedy już wyjdzie DVD. Teraz kina powinny być już puściejsze, więc warto się wybrać.  
Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz