Ocena dubbingu - Wodogrzmoty Małe

Kolejna seria, którą zaplanowałam jeszcze przed założeniem bloga. Może powinnam najpierw skończyć Barbie, kto wie, ale nie mogłam się doczekać. Jest coś fascynującego w porównywaniu rodzimej wersji do oryginału - jak oglądanie ulubionego serialu od nowa, tylko zamiast emocjonowania się nad dylematami bohaterów, boimy się czy polska wersja okaże się dobra.
Sama nie wiem które z dwóch może przynieść więcej zszarganych nerwów.
Mówiąc o zszarganych nerwach - Gravity Falls! Niezły serial, Pełno w nim dowcipów słownych, a zagadka ciągnąca się przez serial sprawia, że każde słowo, które wypowiedzą bohaterowie, może być potencjalną wskazówką. Brzmi jak wyzwanie dla tłumaczy. Jednocześnie, dialogi są żywe i nie brak humoru czysto wizualnego, więc nie powinno być aż tak trudno, prawda?
Gotowi?




Oczywiście, źródłem była (podobno) nieomylna Dubbingpedia

Tłumaczenie
Tłumaczenie trochę skakało między różnymi ludźmi, przez co nie jestem w stanie wskazać kto konkretnie jest tutaj winny. Wiem tylko, że tłumaczenie w Wodogrzmotach Małych jest najgorsze w historii ludzkości. Mogę trochę przesadzać. I nie mieć odpowiednich danych ani kompetencji. Ale prawdopodobnie mam rację.
Zacznijmy od tytułu, bo to jedna z niewielu rzeczy, jaką można pochwalić. "Wodogrzmoty Małe" brzmi swojsko, jestem w stanie uwierzyć, że jadąc przez Dolnośląskie mogłabym się natknąć na miejscowość o takiej nazwie. Tracimy pewną dwuznaczność tytułu, w momencie kiedy grawitacja zaczyna szaleć, ale jest okej. Także kilka imion i nazw spolszczono bardzo ładnie. Tajemnicza Chata, Naboki, Bill Cyferka, Raz Dwa Trzy Pięć i burmistrz Brzęczyszczykiewicz to kilka moich ulubionych. Że nie wspomnę o Halunkach.
A potem postacie otwierają usta.
Przypuszczam, że tak brzmi język młodzieży okiem (uchem) kogoś, kto nie ma kontaktu z młodzieżą. Żarty nie są śmieszne, zabawne stają się za to dialogi pomiędzy nimi. Ktoś przedobrzył. I to nawet nie jest urokliwie, niezręcznie zabawne, jak równie "kreatywne" tłumaczenie serialu Danny Phantom kilka lat temu. Tych kilka dobrych momentów, którymi są co bardziej poważne sceny, gubi się w gąszczu tej wstydliwej farsy.
Na szczęście, potem dostajemy sezon drugi. Zaczyna się niewiele lepiej, powiedziałaby, że dopiero od odcinka Sock Opera dostajemy tłumaczenie na zadowalającym poziomie. Not What He Seems, gdzie napięcie sięga zenitu, naprawdę staje na wysokości zadania i przyznaję, że bawiłam się na nim równie dobrze jak przy oglądaniu go po raz pierwszy, po angielsku. A A Tale of Two Stans jest chyba nawet lepsze niż oryginał - głównie za sprawą dobrze przetłumaczonych dowcipów, które przełożono na nasze realia, ale jednocześnie ich nie przeszarżowano. W dalszych odcinkach nadal zdarzają się pewne niewypały, ale kiedy jest ich tak niewiele to można je wybaczyć, Nazwać wypadkami przy pracy. Swoją drogą, jestem pełna podziwu, że nadal zdecydowano się zachować ciągłość w nazewnictwie, nawet przy drobniejszych sprawach. Mówię tu o odcinku The Last Mabelcorn, gdy Dipper przypomina sobie, że Bill nazywa go "chłopcem z daszkiem" - mimo, że nie jest to bezpośrednie tłumaczenie wyrażenia "pine tree", które zostaje użyte w dialogu.
Osobna sprawa to piosenki, ale tych nie ma zbyt wiele. Nieliczne przetłumaczono dobrze, zwłaszcza podoba mi się piosenka Gideona z The Hand That Rocks the Mabel - głównie za sprawą brawurowego wykonania, o czym niżej. Natomiast na wspólne karaoke z odcinka Scary-oke spuśćmy zasłonę milczenia, dobrze?
Czy to sprawia, że ekipa tłumaczy wychodzi z tej bitwy obronną ręką? Nie. Zdecydowanie nie. Ale doceniam, że zdano sobie sprawę z tych błędów i je poprawiono - przynajmniej kilka odcinków ogląda się bez irytacji. Zawsze coś.

Obsada
Nie złościłabym się na to kiepskie tłumaczenie tak bardzo, gdyby nie to, że obsada Wodogrzmotów Małych jest znakomita. Aż żal marnować talenty takiej ekipy.

Mamy więc Agnieszkę Pawełkiewicz, która nie zagrała jeszcze zbyt wielu ról w dubbingu, a która powinna grać jak najczęściej. Jej Mabel (Mejbel?) to wulkan energii. Jakimś cudem udało jej się podrobić charakterystyczny sposób w jaki odgrywa swoją postać Kristen Shaal, a jednocześnie mówić w pełni zrozumiale i z dobrą dykcją. Znaczy, dobrą jak na postać z kreskówki.
Stana gra Jarosław Boberek, który przez wielu nazywany jest królem polskiego dubbingu. I fakt, kiedy to on pojawia się w obsadzie... Nie mamy o tym pojęcia. Jest jak głosowy kameleon. Udało mu się perfekcyjnie dopasować do pomruków i wrzasków z których składa się większość dialogów Stanka. Doceniam zwłaszcza sposób w jaki Stanek mówi -  jest wiarygodnie, a jednocześnie zabawnie samo z siebie. Nieźle spisuje się też Waldemar Barwiński, który gra Forda. Miał za zadanie dorównać J. K. Simmonsowi, a ten to klasa sama w sobie i... nie mogę powiedzieć, że się udało, ale nadal lubię jego interpretację. Jest świeża, nawet jeśli - aktorsko - czasem niedomaga.

Co do Pacyfiki, Robbiego i reszty mieszkańców Wodzogrzmotów trudno mi cokolwiek powiedzieć. Są dobrzy. Nie czuję, jakby dodawali zbyt wiele od siebie swoją grą aktorską, jednocześnie nie mam żadnych zastrzeżeń. Chyba nawet powinnam szczególnie oklaskiwać Jakuba Szydłowskiego, grającego Soosa, którego głos i sposób mówienia idealnie pokrywa się z oryginałem. Może nawet wyższą sztuką w aktorskie jest idealnie kogoś podrobić, niż próbować własnej interpretacji. Nieco więcej, bo specyficzny sposób intonacji, dostajemy od Julii Kołokowskiej-Bytner, czyli Wendy. Natomiast mój faworyt wśród ról drugoplanowych to Gideon, grany przez Katarznę Groniec. Zamiast szukać drugiego Ormana, zdecydowano się na inny, wciąż zabawny głosik pani Groniec i trafiono tym w dziesiątkę. Jest przecudowna, brzmi wiarygodnie jako 10-letnie chłopiec, co wcale nie zdarza się tak często, a jednocześnie nie byłoby mi łatwo powstrzymać się przed uderzeniem takiego dzieciaka. Idealnie! W drugim sezonie zostaje ona zastąpiona przez Agnieszkę Fajlhauer i chociaż daje ona radę, to nie udało jej się dorównać olśniewającemu poziomowi swojej poprzedniczki.

O antagonistach mówiąc, w Billa wciela się Jarosław Domin. Jego występ jest równie niestały jak postać w którą się wciela - może to był celowy zabieg? Wątpię. Szczerze wątpię. Widzicie, jego Bill ma swoje momenty. Błyszczy w dialogach, a szczególnie wtedy, gdy ma brzmieć raczej groźnie niż szalenie. Kiedy tłumaczy Dipperowi dlaczego musiał go wkręcić w zawarcie umowy, na przykład. Dużo słabiej wypadają momenty radosnego monologowania i odpały szaleństwa z których Bill jest znany. Mam wrażenie, że tutaj winę poniósł reżyser, wszak wiadomo, że aktorzy siedzą zwykle pojedynczo w budce, dostają tylko kilka podstawowych informacji i to wszystko. A gdyby pana Domina trochę przycisnąć, na przykład w The Last Mabelcorn, na pewno byłoby go stać na więcej. Albo może do tego trzeba być równie szalonym jak Alex, kto wie. Natomiast muszę panu Cyferce przyznać, że złowieszczy śmiech ma bezbłędny.
Swoją drogą, reżyserią zajął się Wojciech Paszkowski (cześć mu i chwała), który gra też starego McGucketa, jego młodsze ja, Larry'ego Kinga, ojca Pacyfiki, komputer Nabokiego, kiedy świnka staje się super-inteligentna, jednorożca, gnoma oraz niemal każdą postać epizodyczną. A kto jeszcze w Gravity Falls jest częścią ekipy, gra McGucketa, gnomy i niemal każdą postać epizodyczną..?



To nie może być przypadek. Konspiracja? Celowy zabieg, mający oddać ducha oryginału? Niechaj rozpoczną się teorie spiskowe!

No i jest jeszcze Dipper.
Dippera gra Paweł Ciołkosz.
Paweł Ciołkosz jest darem dla ludzkości od niesprecyzowanej siły wyższej. Kiedy on przemawia, kwitną kwiaty, powietrze robi się czyste, a niemowlaki przestają płakać. Jego Dipper ma głos dzieciaka, który chce brzmieć poważnie. Który właśnie dojrzewa, więc jego głos załamuje się pokracznie. Czasem mówi zbyt szybko, przeciąga samogłoski, jąka się. Nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego oddania charakteru tej postaci. A jest lepiej. Głos Ciołkosza potrafi tknąć coś zabawnego w przedramatyzowane kwestie młodego Pinesa, Przez niego, nie mogłam początkowo oglądać oryginalnej wersji serialu - Dipper Jasona Rittera brzmiał dla mnie zwyczajnie za staro. Jednocześnie, obejrzyjcie jeszcze raz The Last Mabelcorn albo Not What He Seems - kiedy sytuacja robi się poważna, najlepiej widać jak dobra jest to rola. Nadal operując tym zabawnym głosikiem, Dipper brzmi wiarygodnie, czuć w jego głosie odpowiednie emocje: przerażenie, strach, determinację. Rzeczywiście wierzysz, że ta postać jest żywa, zaczynasz przejmować się jej losem. Nawet jeśli wiesz dobrze co się stanie.
No i ten remiks z The Bottomless Pit jest zabójczo zabawny.

Technikalia
Jeśli chodzi o reżyserię, ponownie na scenie pojawia się Paszkowski. I tutaj jest dobrze, w zasadzie mogę dodać tylko jedno - ostatni odcinek został wyreżyserowany przez kogoś innego i to widać. Nie żeby Artur Kaczmarski spisał się źle, ale spisał się wyraźnie gorzej - i trudno go winić, tak wrzucać kogoś innego na ostatnią chwilę. Mam nawet wrażenie, że Mabel dostała jakąś aktorkę w zastępstwo. A przecież mamy do czynienia z epickim zakończeniem, ostatnie czego potrzebujemy to rozpraszanie poprzez kiepskie aktorstwo i zły montaż dźwięku.

Poza tym, chyba w żadnym serialu tak bardzo nie bolał mnie lektor. W Wodogrzmotach Małych jest bardzo dużo żartów, a nawet wskazówek, w formie tekstu na ekranie. Owszem, wiele z nich jest wplecionych w dłuższe formy, jak artykuły w gazetach. Ale są też nagłówki gazet, krótkie notatki pisane przez bohaterów, afisze. Wszystkie te teksty można by przetłumaczyć poprzez proste wyklepanie tłumaczenia i doklejenie napisu na dole ekranu. Tak robią w filmach. Tak robią w innych krajach. Ale nie, u nas musi być lektor! Nie żebym miała coś przeciwko dodatkowej osobie mającej pracę, ale wiele tych tekstów - zwłaszcza dowcipy - umyka, bo w tym samym momencie bohaterowie coś mówią. Albo jest ich kilka jednocześnie. Albo lektora w ogóle nie ma, bo nie ma - jak przy Wielkim Ujawnieniu Niewiarygodnej Prawdy w Not What He Seems. W Stanach Gravity Falls jest puszczane z kategorią PG-7. U nas niczego takiego nie ma, ale mam wrażenie, że jednak większość widowni też ma więcej niż 7 lat, a co za tym idzie, czytać potrafi. Owszem, szybkie czytanie i oglądanie równocześnie nie jest łatwe, zwłaszcza dla młodszych, ale czy to nie byłby przydatny trening? Poza tym, nie obchodzi mnie to - oceniam jakość polskiej wersji, a nie jej dostosowanie do odbioru przez dzieci. A lektor jest zły.


Ogólnie, Wodogrzmoty Małe mają jedną, ogromną i decydującą zaletę - są inne. Zdarzają się polskie wersje, których oglądanie nie ma sensu - brzmią podobnie do oryginału, może mają drobne plusy czy minusy, ale w ostatecznym rozrachunku wypadają po prostu nieźle. O Wodogrzmotach mogłabym pisać cały dzień - ten post był dwa razy dłuższy, aż musiałam pousuwać z niego lanie wody. Nawet jeśli zawodzi w wielu miejscach, daje wiele od siebie i każe ci zgadywać, czy tym razem żart się uda czy może zostawi cię lekko zażenowanego. Aktorsko jest dobrze, czasem fenomenalnie i dla tych kilku fenomenalnych ról oraz momentów warto się zagłębić w polską wersję.

Na koniec, jeszcze pytanko - z ciekawości: W jakiej wersji Wy oglądaliście Gravity Falls?
I czy jest jakiś dubbing w który mam się zagłębić?
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

7 komentarze:

  1. Hej, no nie mogę przejść obojętnie obok stwierdzenia, że Danny Phantom miał przesadnie kreatywne dialogi. Od razu mówię, że ta kreskówka była punktem wyjścia dla mojej pasji do polskiego dubbingu, dlatego pewnie będę bardzo subiektywna. A ogólnie to Danny sam w sobie jest kreskówką dosyć sztuczną, mam wrażenie że celowo, ponieważ minimalizm wyrazu postaci (widoczny zwłaszcza w trzecim sezonie) jest bardzo podobny do tego z anime, co w moim odczuciu miałoby na celu pokazanie, że ta kreskówka, jako jedna z niewielu w tamtych czasach, nie celuje w dziecięcą widownię. Kreatywne dialogi więc pasują w tą kreskę, która z kolei jest łagodzona dzięki świetnej grze aktorskiej (oczywiście że wspomnę tu o Hycnarze, a jak!). To wszystko składa się na wrażenie, że te dialogi nie są przesadzone, a po prostu ciekawe. Choćby w odcinku Flirt z Katastrofą Danny niby bez sensu mówi „Hej! Małpa w kosmosie!” – a jest to tytuł filmu, który przetłumaczył i wyreżyserował Dunowski i główną postać podłożył Hycnar – teoria niczym z Wodogrzmotów, co nie? Ogólnie Dunowski-Hycnar to jeden z moich ulubionych duetów polskiego dubbingu i szczególnie polecam pierwsze odcinki kreskówki Fanboy i Chum Chum – o ile ostrzegam, że trzeba wzbić się ponad głupotę samej produkcji i dostrzec genialny dubbing.
    I proszę, nie bierz tego za jakąś ofensywę, ja w Tobie zauważyłam kogoś, z kim bym mogła rozprawiać o dubbingu do kreskówek godzinami, a takiej osoby szukałam od bardzo dawna, także byłoby mi bardzo miło, gdybyś pociągnęła temat dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obrażam się ani trochę, przeciwnie - to bardzo miły i konstruktywny komentarz. :v

      Szczerze mówiąc to uwielbiam polską wersję Danny'ego. Zarówno za Hycnara i spółkę, jak i za dialogi. Zgadzam się, że przy stylu komedii, jaki uskutecznia Danny, można sobie pozwolić na więcej luzu. I wciąż zdarza mi się używać słowa "ciapciak" z odcinka Władczyni Marionetek. Nadal, obiektywnie patrząc, to nie jest najwierniejsze tłumaczenie. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że zawsze muszą być jakieś zmiany i nie da się wszystkiego przełożyć dosłownie. W moim odczuciu dialogista w Dannym Phantomie (notabene, właśnie Dunowski) jednak przeszarżował i zbyt często śmieję się nie z dowcipu w samym dialogu, ale z tego jakich słów użyto.
      Oczywiście, to tylko ja i bycie obiektywną nie jest proste. Najważniejsze, żeby się dobrze oglądało, prawda?

      Usuń
    2. W sumie masz rację, ja też raczej się śmieję ze sposobu doboru słów, po prostu mnie to nie kuło w oczy. Chociaż fakt, teraz mi się przypomniało że w jednym odcinku było użyte stwierdzenie "żal.pl".
      I zgodzę się z tym, że to nie jest do końca wierne tłumaczenie. Jak zawsze biorę poprawkę na kłapy czy żarty rozumiane tylko przez daną kulturę to nie potrafię wybaczyć że w dialogach został zamordowany polski akcent - język esperanto został wymyślony przez Polaka, a w naszej wersji Wilk mówi "wspak, czyli że do tyłu". Już mnie transformacja = going ghost aż tak nie boli.

      Usuń
    3. O tak, też mnie tamto z esperanto zabolało.

      Usuń
    4. Osobiście niedawno wzięłam się za oglądanie Danny'ego Phantona. I szkoda, że nie mogę nazwać tej kreskówki bajką mego dzieciństwa, bo nie miałam wtedy Nicka. Mi się osobiście podoba i mnie śmieszy np esperanto, czy żal.pl.
      Tylko szkoda, że cały 3 sezon nie doczekał się polskiej wersji :/ Nie wiem czemu nie zrobili, bo szkoda. Polski dubbing bardziej mi przypadł do gustu niż angielski..


      Trikster jestem nowa na twym blogu. Bardzo mi się podoba ^^ Może napiszesz post o Danny? Jak go oceniasz(dubbing, fabułę itd) twoje teorie o tym dlaczego cały 3 sezon nie doczekał się polskiej wersji językowej.
      No i nie wiem czy widziałaś na yt krótki filmik gdzie są postacie z Danny'ego,a z portalu wychodzi pies (nie znam imienia) z jego partnerką Kicią,jakiś stworek, a na sam koniec Timmy Turner z wóżkami chrzestnymi.
      Może ocenisz to i powiesz co o tym sądzisz?
      Z góry wybacz za błędy jeśli są, ale piszę z telefonu, więc też nie mam zbytnio jak podać Ci link do filmiku

      Usuń
    5. Hej Bamdara. Cieszę się, że podoba Ci się mój blog. c:
      Nie planowałam posta o Dannym Phantomie, bo skupiam się na nowych produkcjach, ale teraz zaczynam rozważać tę możliwość. Czas pokaże. Musiałabym odświeżyć sobie serial, ale to byłaby przyjemność.

      Widziałam filmik o którym mówisz. To był crossover z postaciami z różnych seriali twórcy Danny'ego - Butcha Hartmana - który miał promować jego nową kreskówkę. Nawet mi się podobał, w kilku minutach zawarli wszystkie ważne cechy tych postaci, szkoda, że było czuć na milę, że to tylko reklama. Jeśli będę pisać o Dannym to na pewno o tym wspomnę.

      Usuń
    6. Spoko :)
      Na pewno będę wpadać tu częściej.
      I chętnie bym poczytała o starszych kreskowkach, które oglądałaś. :D

      Usuń