The Adventure Zone

Czterech improwizatorów gra w Dungeons&Dragons. Z tak prostego założenia rodzą się niezliczone dowcipy słowne, żarty o penisach, złośliwe przekomarzanki, zabawne nieporozumienia. Ale też cięte one-linery, błyskotliwe rozwiązania skomplikowanych problemów, wzruszające momenty i niezapomnieni bohaterowie.
It's The Adventure Zone!




Rodzina McElroyów to komediowa potęga. Bracia Justin, Travis i Griffin prowadzą wspólnie podcast My Brother, My Brother and Me, w którym żartobliwie odpowiadają na pytania znalezione na Yahoo albo nadesłane przez widzów, a który wychodzi regularnie od kwietnia 2010 roku. Panowie tworzą też inne serie - z przyjaciółmi, ze swoimi żonami, z okazjonalnymi gośćmi specjalnymi. Łącznie będzie to kilkanaście programów, trwających i zakończonych, zarówno w formie podcastów, jak i filmików na Youtube. Griffin znalazł się nawet na liście Forbesa "30 under 30" na rok 2016.
Talent jest silny w tej rodzinie, jako że ojciec McElroyów - Clint - również robi w rozrywce. Jest osobowością radiową i ma własny program - o proszę!
Uff. A ja mam problem z tym, jednym blogiem.
Rodzinka spokojnie prowadziła swoje przedsięwzięcia, aż do momentu, gdy Justin doczekał się potomkini. Nie mając czasu na nagranie zwykłego odcinka MBMBaM, wyciągnięto zakurzone kości i podręcznik do 5. edycji D'n'D. To miała być szybka, pojedyncza gra.
A narodziła się legenda.

Podcasty nie oferują żadnych fajnych obrazków do wrzucania. Dlatego wykorzystam zdjęcia rzeczy, które Wam nic nie powiedzą, o ile nie znacie kontekstu. Zapewniam, że to bardzo śmieszny dowcip. 

Początkowo bracia (i ojciec) grają wedle scenariusza z jednego z podręczników, ale szybko odchodzą od odgórnie narzuconej fabuły.
Trzech włóczykijów zostaje najętych jako eskorta krasnoluda Gundrena Rockseekera, który jest zresztą kuzynem jednego z nich. Gorzej, że ich pracodawca zostaje porwany. I to przed zapłatą! Nasza dzielna kompania rusza na ratunek, siejąc zamęt i ograbiając kogo się da. Szybko okaże się, że wplątali się w grubszą aferę, pełną niebezpieczeństw, potężnych artefaktów, tajemniczych organizacji i sekretów, które strzegą. Ale przed wyruszeniem na przygodę należy zebrać drużynę. W naszej mamy krasnoluda Merle'a Highchurcha (Clint), kleryka, wyznawcę boga natury Pana - teoretycznie powinien leczyć członków swojej drużyny, ale różnie mu to wychodzi. Jest też Magnus Burnsides (Travis), człowiek, porywczy wojownik, który najpierw rzuca się na niebezpieczeństwo, a potem wymyśla błyskotliwe sposoby, aby wyplątać się z tarapatów. Albo po prostu kogoś uderza. Jednak pod górą mięśni chowa się współczujące serce i wrażliwa duszyczka. Tytaniczne trio dopełnia elfi czarodziej Taako (Justin). Owszem, czyta się właśnie tak, jak myślicie, że się czyta. To wyśmienity kucharz i zaskakująco potężny mag. Jak na kogoś, kto zachowuje się jak samolubny dureń, elf potrafi błysnąć w najmniej spodziewanym momencie.

Tak, to mangusta.
Z powyższych opisów można wysnuć, że mamy do czynienia z dosyć stereotypowymi bohaterami. I... tak jest na początku. Z czasem odkrywamy jednak ich historię, poznajemy ich lepiej, a i przygody, które napotykają na swojej drodze mają wpływ na ich osobowość i relacje międzyludzkie. A wszystko na sprowadza się do niesamowitej narracji, jaką jesteśmy raczeni. Z jednej strony gracze improwizują, więc wszystkie zabawne i bardzo, bardzo cytowalne dialogi są wymyślane na bieżąco. To samo dotyczy sposobów na rozwiązanie problemów.
Z drugiej strony siedzi Griffin, Mistrz Podziemi, który był w stanie stworzyć spójny, interesujący świat, zapełniony barwnymi postaciami, a nade wszystko - różnorodne, wielowątkowe historie. Fabuła często zawraca, tworzy mylne tropy, a pozornie błahe szczegóły stają się kluczowe. Zdarza się, że Trzej Napaleni Chłopcy zaimprowizują coś tak niespodziewanego, że Griffin musi kombinować - jednak wychodzi z takich sytuacji obronną ręką.
Fabuła jest podzielona na arci, które oferują nam przekrój przez popularne gatunki i schematy. Mamy sci-fi, western, wątek detektywistyczny, szalony wyścig rodem z Wacky Races, a nawet reality show. I zaskakująco mało klasycznego fantasy. Ale może i dobrze, bo McElroyowie nie bawią się w rygorystyczne utrzymywanie granicy pomiędzy naszym światem, a światem przedstawionym. Zasady-szmasady. Co nie znaczy, że nie angażują się w grę i że kompletnie ignorują zasady D&D - udaje się zachować idealną równowagę pomiędzy graniem wedle reguł, a robieniem dobrego podcastu. Ci ludzie wiedzą jak nie zanudzić słuchaczy, nie popadając przy tym w paranoję.


W tego typu produkcji łatwo o nudne postacie tła. Chociażby dlatego, że wszystkie są grane przez jedną osobę - Mistrza Gry. Poza tym, Travis, Justin i Clint mają w sobie mnóstwo charyzmy i trudno to przebić jednemu, małemu Griffinowi. A jednak się udaje. Postacie napotykane podczas tułaczek są charakterne, interesujące, bywają zaskakująco złożonymi osobowościami. Są też grane inaczej - nie tylko Griffin zmienia swój głos, ale też sposób mówienia. Co jednak najważniejsze - są bardzo różnorodne. Olbrzymim plusem podcastów jest to, że sami możemy sobie wyobrazić jak wyglądają bohaterowie. Jednak poza aparycją, ludzie (i inne rasy) mogą się różnić wieloma rzeczami. A The Adventure Zone ma dla nas cały przegląd. Dostaniemy więc postacie męskie, żeńskie i niebinarne, które wychodzą poza swoje stereotypowe role - panie ścigające się w rajdach i panowie noszący spódniczki. Niektóre z tych pań mają dziewczyny. Niektórzy panowie podbijają do Taako. Inni mają po kilka żon i mężów. Orki nie zawsze będą przedstawiane w złym świetle, może się zdarzyć świetnie wyedukowany goblin. A najbardziej przebojowa dziewczyna w Færunie jest transpłciowa. W świecie, gdzie możesz dzielić pokój z kilkuwiecznym elfem i metrowym niziołkiem, gdzie magia jest na porządku dziennym, gdzie bogowie mogą interweniować w życie śmiertelników i podrzucać im przydatne podarunki, te drobne różnice, którymi my różnicujemy społeczeństwo, są nikłe. To tylko kolejny element barwnego folkloru.

Piszę to wszystko w cieniu burzy wokół komiksowej adaptacji podcastu, która ma się pojawić gdzieś w przyszłym roku. W pierwotnej wersji, wszyscy bohaterowie mieli białą skórę. Nawet jeśli McElroyowie podkreślają co chwila, że żaden z wizerunków bohaterów nie jest kanoniczny, przyznali, że to problem i zmienili karnacje Chłopców na bardziej różnorodne. A Griffin napisał bardzo długi post w którym wyjaśniał całą sprawę.


O, a to moje. 

Pod względem technicznym, pełna profeska. Audio ma świetną jakość i jest starannie przycięte, abyśmy nie przegapili żadnej zabawnej uwagi, ale też nie zanudzili się przydługimi przerwami na sprawdzanie zasad. Jednak to, co wyróżnia ten podcast, to muzyka. Początkowo nie ma jej zbyt wiele, ale z czasem każdy arc dostaje niemal własny soundtrack - po kilka, kilkanaście piosenek. Griffin komponuje ją samodzielnie, demonstrując nam kolejny ze swoich talentów. To niesamowite jak dużą różnicę robi prosta melodyjka puszczona w tle - a muzyka w The Adventure Zone jest różnorodna i umiejętnie wpleciona to tu, to tam. Nie jest obecna zawsze, ale podkreśla najważniejsze momenty.

To co czyni przygodę z The Adventure Zone tak wciągającą i angażującą jest pewna naturalność. Wiesz, że decyzje, które podejmują bohaterowie i słowa, które wypowiadają, nie były ostrożnie przepisywanie kilka razy przez scenarzystów. Wiesz, że powodzenie ich prób zależy w pewnej mierze od szczęścia i tego jak im pójdą rzuty kośćmi. A mimo to udaje się wysnuć spójną historię, pełną humoru i ciepła. Zaczyna się od żartów o penisach, ale potem pojawiają się poważniejsze, bardziej dramatyczne momenty. I łapiesz się na tym, że zależy ci na tej bandzie idiotów.

A potem się okazało, że ktoś zrobił to lepiej ode mnie
(źródło)
Poza samymi odcinkami, wasza aplikacja z podcastami wyświetli wam na playliście kilka innych nagrań. Mamy więc The Adventure Zone Zone - gdzie McElroyowie odpowiadają na pytania dotyczące show i próbują nas namówić do płacenia im pieniędzy. Są odcinki specjalne z udziałem The Hogsbottom Three - w ramach akcji The Great Switcheroo, prowadzący z innego podcastu pojawiają się z własnymi bohaterami i przygodą, która rozgrywa się w tym samym uniwersum. Te odcinki budzą w fanach mieszane uczucia, ale ja bawię się na nich świetnie.
Są też nagrania z występów na żywo i te są moimi ulubionymi. Reakcje widowni potrafią naprawdę zrobić różnicę w odbiorze.
Na stornie internetowej TAZ znajdują się również materiały specjalne, dostępne dla tych, którzy płacą - niestety ja jestem biedna. Może kiedyś. Kusi mnie.
Wam polecam zacząć od pierwszego odcinka (duh) i słuchać po kolei, pomijając odcinki specjalne aż do końca trwającego arca. Po skończeniu rozdziału historii możecie spokojnie wrócić do tego, co przegapiliście.

Jeśli wolicie transkrypty, to tutaj jest cała kolekcja.
Więcej programów od McElroyów.
I mój ulubiony - Car Boys - czyli jedyny let's play, który mi się podobał: 
Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz