Czy można zrobić film tak dobry, że zmuszę się do upublicznienia moich odczuć po długim, długim okesie budowania warstwy przysłowiowego kurzu na tym blogu? Nie sądzę. Jednak jestem leniwym stworzeniem, a w dodatku zajętym i chyba nieco już wypadłam z obiegu. ALE da się zrobić film, który jest powszechnie chwalony, kochany i obsypywany nagrodami, z czym ja się kompletnie nie zgadzam i nie wiem o co tym kolegom-recenzentom chodzi.
I może się wydawać nieintuicyjne, żeby łączyć w jeden post moje przemyślenia na temat takich filmów jak Flow i Dziki Robot. Owszem, oba filmy mają zwierzaczki, ale w sumie dzieli je bardzo wiele. Od budżetu przez atmosferę aż po moją subiektywną ocenę. Jeden z tych filmów wciągnął mnie, zachwycił i skłonił do refleksji, ten drugi - zawiódł i wynudził. Nie będę Was trzymać w suspensie - Flow mi się podobał, Dzikiego Robota bym wyłączyła w połowie, gdybym nie była w kinie. A ponieważ już za chwilę ten drugi dostanie Oscara - nie wierzę, żeby miało się stać inaczej - niech się o nich wypowiem, a co mi tam. EDIT: Nie wierzę, że jednak Flow wygrało :o Bardzo się z tego cieszę, oczywiście, ale w szoku jestem.
Dziki robot był fajny przez pierwsze 10 minut. Animacja jest przepiękna. Jak wszystkie inne duże studia ostatnimi czasy, Dreamworks inspirowało się Spiderversem, robiąc ten z lekka rozmazany styl CGI. Ale tylko troszeczkę inspirowali, w większości jest to bardzo standardowo-dramworksowa animacja. Z bardzo pięknymi kolorami i bajecznie płynna. Robot rozbija się na wyspie pełnej zwierzątek, gdzie próbuje - zgodnie z tym jak jest zaprogramowany - znaleźć zadanie przy którym może asystować. Są śmieszne gagi wizualne, gdy robot się wspina na klif, przedziera przez las i próbuje mówić do zwierząt. Śmieszniutkie, urocze, fajna sprawa. Pierwszy zgrzyt u mnie nastąpił, gdy robot... jej imię to Roz, będę po prostu pisać Roz, zaczyna rozumieć mowę zwierząt. I tu moja wina, myślałam, że po prostu będzie to ciekawsze, jeśli nie będziemy rozumieć zwierząt inaczej niż przez język ciała i mimikę. W dodatku mieszkańcy lasu rozmawiają ze sobą niczym koledzy w pracy, dyskutujący przy ekspresie do kawy. No ale dobra, film trwa długo, dialogami można więcej zdziałać. I byłam autentycznie zainteresowana tym, jak Roz...bitek (heh) poradzi sobie w takiej sytuacji, będąc robotem, który jednak nie pojmuje w pełni swojej sytuacji. Nie do takich rzeczy ją stworzono, jakby nie patrzeć. Jej interakcje z okoliczną fauną były zabawne w swojej absurdalności.
Ale potem dostajemy punkt zapalny historii. Znowu, przyznaję, film wziął mnie z zaskoczenia, nie cackał się naszą bohaterką. Jej czyny - niezamierzenie, ale wciąż - prowadzają do tragedii... I tu też rozpoczyna się moja osobista tragedia jaką jest "fabuła z przybranym rodzicem z przymusu".
![]() |
Animacja jest przepiękna, tego w żaden sposób filmowi nie odbiorę |
Mnóstwo jest historii, gdzie bohater musi się opiekować dzieckiem. Albo adoptuje zwierzaczka. Albo zajmuje się przybyszem z odległej planety, który nie wie jak się zachować i przez to pakuje wszystkich w kłopoty. Kino uwielbia takie historie, ja też uwielbiam takie historie - nawet najbardziej przyziemne czynności stają się nagle wyzwaniem, najoczywistsze koncepty wymagają wytłumaczenia, można z tego zrobić dobrą komedię albo bardzo poetycko pokazać, że nawet najprostsze rzeczy na tym świecie mają w sobie wyjątkowość. Nie wspominając o tym, że bardzo łatwo się z taką sytuacją identyfikować.
Minus jest taki, że te fabuły są tak powszechne, że trzeba uważać, żeby nie wpaść w utarte schematy.
Dziki Robot dokonuje bardzo imponującego czynu w tym momencie. Udaje mu się zaliczyć WSZYSTKIE te oklepane schematy i to w sposób nudny, przewidywalny i szablonowy. Dosłownie szablonowy - jeśli kiedykolwiek widzieliście schematy trzyaktowej historii, które stanowią jeden z najbardziej podstawowych sposobów na nadanie fabule struktury, to wiecie o czym mówię. Kusi mnie, żeby zrobić kiedyś eksperyment - spróbować, na podstawie tego schematu, zgadnąć w której minucie filmu co się wydarzy i zobaczyć o ile sekund się będę myliła. Może dlatego, że to adaptacja książeczki dla dzieci. Chyba najmocniej przewracałam oczami, kiedy pod koniec montażu z treningu - bo też musi taki być, idealnie przed zwrotem akcji w środkowej części filmu - puścili popową balladę, perfekcyjnie skrojoną pod to, żeby ją zgłosić potem jako kandydata do Oscara za najlepszą oryginalną piosenkę.
![]() |
Poza monomitem Campbella, najbardziej popularna jest taka struktura opowiadania historii. Niektórzy scenarzyści wręcz wyliczają na której stronie powinien się pojawić który punkt schematu. |
A propos, zupełnie nie rozumiem skąd nominacja do Oscara za muzykę dla tego filmu. Znaczy, rozumiem skąd - jest taka, jaką krytycy bardzo lubią. Bezpieczna. Słyszałam te utwory tysiące razy. Gdyby to był filmik na youtubie, do tego momentu puszczałabym ścieżkę dźwiękową z filmu, może wkleiła teraz kilka konkretnych urywków, po czym oznajmiła, że tak naprawdę pochodzi ona z jakiegoś losowego dramatu sprzed pięciu lat. To akurat bolączka wielu, wielu produkcji, rzadko się zdarza, żeby coś brzmiało unikalnie ostatnimi czasy. Nie jest to jakiś turbo wielki problem, muzyka często ma być tylko tłem i nie ma w tym nic złego, ale przy całej reszcie to trudno mi było przymknąć na to oko.
![]()
| |
Kolejna rzecz to może być kwestia tłumaczenia. Czy ktoś oglądał w oryginale i jest mi w stanie powiedzieć czy tam też było pełno takich nienaturalnie brzmiących złotych myśli, które miały imitować dialogi? Większość filmu jest zabawna i brzmi dobrze, ale sporo też było momentów, kiedy - oczami wyobraźni - już widziałam te gify z tekstami filmu, wykorzystywane w inspirujących, wirtualnych moodboardach. Głosy w polskiej wersji podkładają Lidia Sadowa, Piotr Bajtlik, Wojciech Machnicki i kilku innych aktorów, których słyszę w wielu innych produkcjach. To dobrzy aktorzy, wiem, że potrafią się wczuć w role tak, że jestem w stanie zawiesić niewiarę i słyszeć rzeczywiście postacie, które odgrywają. Tutaj miałam problem, bo wiele momentów z drugiej połowy filmu brzmiało jak ze zwiastuna. Postać staje na środku ekranu i wygłasza kwestię, którą można wyciąć z kontekstu sceny i wkleić do trailera, żeby brzmiało jak zapowiedź niesamowitej filmowej przygody.
I wiecie co? Jeśli jeszcze czytacie to zapewniam, ze wszystkie te rzeczy na które tak namiętnie narzekam to naprawdę żaden problem. Ja rozumiem doskonale czemu tam są, czemu film jest napisany tak, a nie inaczej. To film dla dzieci. na podstawie książeczki dla dzieci. Tego typu historie trzeba opowiadać w odpowiedni sposób - nie bawić się w przesadne subtelności, dając ładny morał i pokazując postacie, które łatwo można zidentyfikować i łatwo odróżnić jaką rolę odgrywają. Ja dzieckiem nie jestem, więc mnie to nudzi jak cholera. Gdybym miała pokazać Dzikiego Robota komuś poniżej lat ośmiu albo komuś kto nie widział żadnego filmu nigdy, myślę, że mogłabym z czystym sercem wcisnąć play i nie martwiła się, że będzie to bezwartościowa papka dla mózgu widza. No, ale jednak są jeszcze produkcje, które są w stanie utrzymać moją uwagę, zaskoczyć, pokazać kunszt, który będę mogła docenić. Obejrzałam wiele wiele recenzji tego filmu, widzę, że krytykom się podoba - także tym, co do których wiem, ze mamy podobne gusta. Nadal nie widzę co takiego ich urzekło w Dzikim Robocie. Może musiałabym obejrzeć ten film drugi raz? Ale bardzo, ale to bardzo, mi się nie chce.
![]() |
Potrzebne nam takiego filmy jak Dziki Robot. Tylko ja może nie będę ich oglądać. |
Swoją drogą, widziałam, że ludzie doceniają ten film za przedstawienie świata zwierząt jako surowy i nieubłagany, gdzie toczy się walka o przetrwanie z której nie zawsze wychodzi się zwycięsko. Wiem o co tym ludziom chodzi - wspomniałam wyżej, że początek historii rzeczywiście im tym zaimponował. Film jest jednak w tej kwestii bardzo niekonsekwentny. Najwyraźniej siła przyjaźni może sprawić, że mięsożercy nie muszą zjadać swoich sąsiadów.
Tak jak Dziki Robot jest bardzo prosty i jednoznaczny, tak we Flow wszystko jest nieoczywiste, trzeba się skupić, żeby wydusić z filmu jak najwięcej. Chociaż fabularnie nie dzieją się tam skomplikowane rzeczy. Przynajmniej na tej wierzchniej warstwie interpretacji. Jest Kot, żyje w lesie z innymi zwierzątkami, ale przychodzi wielka powódź, przed którą Kot chowa się w dryfującej łodzi. No, ale do łódki pchają się też inne zwierzęta, a prąd nieustannie ciągnie ich w kierunku wysokich szczytów. W sumie to tyle.
![]() |
Podziwianie ruin zniszczonego świata było dla mnie jedną z najmilszych rzeczy w filmie. To chyba niezbyt dobrze... |
Nie będę się długo rozwodzić nad warstwą wizualną, chociaż jest to ciekawa sprawa i przedmiot zainteresowania wielu krytyków. Pokrótce: film robiony był w Blenderze, darmowym, otwartym programie, zamiast tradycyjnych storyboardów twórca - Gintz Zilbalodis - zrobił animatic już w 3D, bezpośrednio w programie. To dopiero drugi film tego reżysera i pierwszy, w którym musiał on współpracować i kierować teamem - jak sam wspomina, czuł się z tym podobnie niepewnie jak Kot w tym filmie, ale byli to głównie młodzi ludzie, często świeżo po studiach, więc łatwo się z nimi dogadywał. Z tych wszystkich powodów film ma pewne niedoróbki, widoczne zwłaszcza na dużym ekranie. Jednak Zilbalodis twierdzi, że chciał zachować te nieidealne rzeczy w swoim filmie (na ile jest to rzeczywiście celowy zabieg, jak zachowanie resztek szkiców w filmie Wolfwalkers, a na ile wymówka - to już Wam zostawię do osądu). Reżyser mówił też o tym, że nie lubi tłumaczyć wszystkiego, co się w jego filmie dzieje i woli zostawić widzowi interpretację. No, ludzie interpretują aż miło, fora są pełne dyskusji i spekulacji. Nawet jeśli morał jest podany - jak to bywa w przypowieściach czy bajkach - dosyć bezpośrednio, nadal jest sporo drugiego dna, na którym można podyskutować i pogłówkować. Dorzucę swoją cegiełkę, co Wy na to?
Teraz będą spoilery, aż do następnego obrazka. Z takich rzeczy co nie zdradzają fabuły: twierdzę, że film można interpretować jako dążenie zwierzątek do nirwany, a czas lub wydarzenia w tym świecie dzieją się w pętli - nie jest to pierwszy raz, kiedy nadeszła powódź i może nie ostatni.
Dla mnie to film katastroficzny, ale przede wszystkim jedna wielka metafora, w której wyłapuję liczne nawiązania do religii czy tam mitologii. Łódź, na której szukają schronienia zwierzątka, natychmiast budzi skojarzenia z biblijnym potopem, natomiast mi rzuciło się w oczy, że łódkę widzimy też na samym początku historii, zanim w ogóle nadejdzie wielka woda - utkniętą wysoko w koronie drzew. Jest to element tła, ale trudno to przegapić. Jest tylko jedno wytłumaczenie jak się tam znalazła i sugeruje to, że w tym świecie była już jedna powódź. Przynajmniej jedna. Buddyjski koncept samsary mówi, że życie jest cykliczne. Tak jak reinkarnacja polega na odradzaniu się duszy w nowym ciele w kółko i w kółko, aż osoba osiągnie boski stan nirwany. Zastanawiałam się przez chwilę czy brak ludzi w tym filmie - biorąc pod uwagą, że ślady niedawnej ich obecności, są tam wszędzie - oznacza, że wszyscy ludzie reinkarnowali się w zwierzęta. Koniec końców odrzuciłam taką interpretację - myślę, że celowo pozostawiono los ludzi niewyjaśniony, żeby wzmocnić proekologiczny przekaz. To chyba straszniejszy pomysł, że ludzkość mogłaby jednego dnia po prostu zniknąć. Ale może ich los był zgoła odwrotny - wszyscy ludzie zostali wniesieni na wyższy poziom istnienia, pozostawiając po sobie tylko domy, łodzie, błyskotki i liczne rzeźby Kota w ogródku.
Czy Kot jest jakimś wybrańcem i to dlatego stawia mu się pomniki? Czy może jego (jej?) właściciel to po prostu straszny kociarz? To pierwsze wydaje mi prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że przynajmniej kilka razy jego życie ratuje morska bestia - wygląda mi na jakiegoś prehistorycznego dinozaura, który istniał od zarania ludzkości by wciąż żyć, kiedy ludzkości już nie ma. Kot ma szczęście, jakby nie patrzeć lęk kotów przed wodą jest powszechnie znany. Żeby przetrwać, będzie on musiał w sobie ten lęk oswoić. Osobiście wody się nie boję, natomiast podzielam drugą obawę, którą Kot musi przezwyciężyć na swojej podroży - przebywanie wśród innych.
W łódce towarzyszą mu Kapibara, Ptak, Lemur i Pies. Ciekawym jest dla mnie, że każdy z tych gatunków występuje naturalnie w innej części świata: Ptak to afrykański sekretarz, lemury są powszechnie znane z tego, że występują wyłącznie na Madagaskarze, kapibary to Ameryka Południowa, wiadomo, Psem jest golden retriver - znany z towarzyskiego usposobienia, który mieszka wszędzie tam gdzie człowiek, czyli... ehem, wszędzie. Półżartem, mam wrażenie, że psa wybrano tu przez tego mema o "golden retriever boyfriend and black cat girlfriend", ich dynamika serio taką przypomina. Trudno jednoznacznie określić miejsce akcji filmu - o ile jest to nadal ta sama planeta Ziemia, na której żyjemy. Może to być prosty zabieg, aby nadać filmowi uniwersalnego charakteru Wątek zwierzątek jest równie prosty jak reszta filmu - każde z nich ma jakąś wadę i będzie musiało się nauczyć ją przezwyciężać, co zostanie wystawione na próbę pod sam koniec filmu. Dopiero wtedy morski potwór będzie mógł spocząć, a następny potop - być może - nie nadejdzie.
Kolejne skojarzenie, jakie miałam podczas seansu, to klasyka chińskiej literatury Wędrówka na zachód. Przyszło mi to na myśl, kiedy nasi bohaterowie dopływali do swojego celu - wysokich, strzelistych gór. Wyglądają mi podobnie do gór Wulingyuan - na pewno kojarzycie ze zdjęć te strzeliste szczyty przypominające kolumny. W Wędrówce na zachód mnich-wybraniec wyrusza z ekscentrycznym orszakiem po święte, buddyjskie pisma, które mają nieść oświecenie. Myślę, że można by zinterpretować Ptaka jako wybrańca: biorąc pod uwagę, że wydaje się on wiedzieć jak sterować łodzią, która wcześniej dryfowała bez celu, a także dlatego, że ma jakiś cel - jest zdeterminowany, żeby dopłynąć do gór. Początkowo myślałam, że góry są po prostu jednym z nielicznych suchych skrawków lądu, ale biorąc pod uwagę, że na miejscu jest specjalnie wyznaczone miejsce do rytualnego wstępowania w niebiosa, mam wątpliwości. Koniec końców, tylko Kot i Ptak byli na tyle godni, aby wspiąć się na sam szczyt. Myślę, że powód dla którego tylko Ptak był w stanie osiągnąć nirwanę jest taki, że Kot był przywiązany do swoich przyjaciół. Ptak porzucił swoje stado i wydawał się mało zainteresowany tym, jak skończy reszta zgrai. Co więcej, jako latające stworzenie, jego los był najmniej zagrożony przez zaistniałą katastrofę, co tylko uszlachetnia jego poświęcenie. A może to kwestia tego, że przeżył już więcej cykli.
Ufff, a to tylko moje przemyślenia. Świetnie się bawię czytając i słuchają co inni mają do powiedzenia na ten temat. Podeślijcie mi swoje teorie, wszystkie przyjmę chętnie.
Nawet jeśli zwierzątka nie zawsze zachowują się tak, jak w naturze, symboliczny charakter filmu sprawia, że trudno mieć o to pretensje. |
![]() |
Istnieje też szansa, że po prostu lubię kapibary i dlatego z takim zapałem bronię Flow. |
Uderzyło mnie jak silne miałam reakcje na te dwa filmy. Na pewno będę do Flow wracać, dawno mnie tak żaden tekst kultury nie poruszył. I jeśli wrócę do Dzikiego Robota to postaram się poszukać tych wszystkich zalet, które wychwalają moi koledzy z animacyjnego poletka. Jeśli wrócę, bo nie mam na to najmniejszej ochoty. Mam jednak nadzieję, że będzie powstawać więcej takich filmów jak te dwa. Eksperymentalnych, otwartych na interpretację, o uniwersalnym przekazie i zrozumiałym dla każdego, niezależnie od wieku i pochodzenia. Oraz mądrych, ciepłych, technicznie doskonałych, nudnych, przewidywalnych dobra, koniec pastwienia.
0 komentarze:
Prześlij komentarz