Twórcą WOY jest Craig McCracken, tak ten McCracken - od Atomówek, Domu dla zmyślonych przyjaciół pani Foster i mąż Lauren Faust, twórczyni MLP: Friendship is Magic. Ja wiem, że renoma nie gwarantuje dobrego serialu, ale trudno nie ufać takiemu CV. A Wander chodził Craigowi po głowie od bardzo dawna. Na szczęście spotkał Jacka McBryera - jedną wspólną kolację później wiedział, że znalazł swojego Wandera. Jeszcze tylko dogadać się z Disney'em i szast-prast, mamy serial.
Wander to ta pomarańczowa, owłosiona łyżka w wielkim kapeluszu. Razem z najlepszą przyjaciółką, zbornakiem Sylvią, ganiają po galaktyce, podziwiają cuda, które ma ona do zaoferowania, a - przede wszystkim - pomagają każdej istocie na jaką napotkają. A mają komu pomagać, bo okolica roi się od złoczyńców. Jest ich tak dużo, że mają oficjalną, galaktyczną toplistę. Najgorszy z nich to Lord Vader, znaczy Hater, razem ze swoją armią Watchdogów (Patrzaczy) podbijający jedną planetę za drugą. Wander jednak, jest przekonany, że dobro w tkwi w każdym i jeśli tylko pokaże Haterowi, że bycie dobrym jest znacznie fajniejsze niż bycie złym... I tu zaczyna się comedy gold.
Pierwszy sezon praktycznie nie posiada więcej fabuły niż powyższy akapit - każdy odcinek to osobna opowieść, pod koniec wracamy do statusu quo. Istnieje pewna ciągłość (Hater coraz mniej skupia się na podboju galaktyki, a coraz bardziej na złapaniu Wandera), ale pomijając kolejność nie stracicie zbyt wiele. Zmienia się to w drugim sezonie, gdzie mamy cztery dwudziestominutowe odcinki posuwające arc do przodu, a rozwój postaci i nawiązania do poprzednich odcinków są znacznie bardziej widoczne. Mimo to, WOY ma dużo z sitcomu i nie jest to wada pod żadnym względem.
Siłą napędową całości jest humor i boy oh boy, jak świetny jest to humor - WOY trafia idealnie w moje gusta. Jest trochę slapsticku i humoru wizualnego- cudowne są reakcje, niezwykle ekspresyjne - ale twórcy skupiają się przede wszystkim na dialogach. Mnożą się nawiązania do popkultury - zwłaszcza Gwiezdnych Wojen, ale też do Obcego, He-Mana, Batmana, nawet Gravity Falls. I nawet jeśli kreskówka jest wyjątkowo familijną produkcją, aż niesamowite ile aluzji dla starszych widzów udało się przemycić. Co najważniejsze, większość komedii w serialu rodzi się z relacji między postaciami - jak być powinno, mam wrażenie. Jest to możliwe tylko dzięki bohaterom, o charakterach kreślonych grubą kreską, fakt, ale nadal wystarczająco złożonych, aby byli autentyczni i dało się z nimi utożsamiać. Dotyczy to głównie pierwszoplanowej czwórki (Wander, Sylvia, Hater i jego prawa ręką, Comander Peepers), ale na drugim planie też znajdą się perełki. Dość powiedzieć, że przynajmniej tuzin postaci spokojnie mogłoby dostać osobną notkę.
Humor to jedno, ale sporo też momentów wzruszających, a nawet strasznych. Przy tak sympatycznej, skorej do pomagania parze protagonistów nie powinny dziwić morały, jednak wypływają one z samej historii - nie ma tu budowania fabuły na przekazie, którym trzeba nafaszerować widza.
W kwestiach technicznych też jest bajecznie - tak, już się pewnie zorientowaliście, że to przesłodzona recenzja, ale ten serial na to zasługuje. Animacja jest niesamowicie płynna, duża w tym zasługa stylowi obranemu przez twórców - miękkie linie, dużo krągłości, postacie są bardzo plastyczne, czasem aż do przesady. Same projekty postaci to eksplozja kreatywności, nawet jeśli darowano sobie przesadną szczegółowość. Kolory są żywe i nasycone, tła przepiękne - coraz częściej w kreskówkach tła wyróżniają się jakością przy porównaniu z projektami postaci, mają znacznie więcej detali, czasem nawet odstają pod względem stylu, tutaj udało się tego uniknąć. Osobnym tematem jest muzyka - Wander często śpiewa, często pojawiają się też piosenki śpiewane w tle wydarzeń i montaży, ba, każdy ma swój charakterystyczny temat muzyczny. I wszystkie są niebywale chwytliwe. W drugim sezonie pojawia się cały musicalowy odcinek, przez wielu uważany za ulubiony. Ukłony należą się The Two Man Genetelmen Band - zwłaszcza za bandżo. Nawet efekty dźwiękowe są świetne - a rzadko się zwraca uwagę na takie rzeczy, chyba, że są wyjątkowo dobre lub nieznośnie złe. Tutaj oczywiście to pierwsze.
Jeśli wynudziliście się już komplementami to przyznaje, że serial ma kilka wartych wspomnienia wad. Poziom serialu się waha - zwłaszcza w pierwszym sezonie zdarzają się nudniejsze odcinki. Często powtarza się formuła "rozwiązujemy problem, ale wymaga to pokonania wielu przeszkód; często jeden błąd prowadzi do lawiny zabawnych konsekwencji, jada jada jada", która wymaga naprawdę wiele talentu i która czasem daje fantastyczne rezultaty. Nie zawsze. Sam Wander może wydawać się irytujący, szczególnie, gdy jego dobre serce sprawia, że pakuje się w kłopoty. Pojawiają się nieliczne dziury fabularne, chociaż wiele można zrzucić na kark "cartoon logic".
Te rysunki koncepcyjne pochodzą jeszcze z 2007 roku. |
Wander to ta pomarańczowa, owłosiona łyżka w wielkim kapeluszu. Razem z najlepszą przyjaciółką, zbornakiem Sylvią, ganiają po galaktyce, podziwiają cuda, które ma ona do zaoferowania, a - przede wszystkim - pomagają każdej istocie na jaką napotkają. A mają komu pomagać, bo okolica roi się od złoczyńców. Jest ich tak dużo, że mają oficjalną, galaktyczną toplistę. Najgorszy z nich to Lord Vader, znaczy Hater, razem ze swoją armią Watchdogów (Patrzaczy) podbijający jedną planetę za drugą. Wander jednak, jest przekonany, że dobro w tkwi w każdym i jeśli tylko pokaże Haterowi, że bycie dobrym jest znacznie fajniejsze niż bycie złym... I tu zaczyna się comedy gold.
Pierwszy sezon praktycznie nie posiada więcej fabuły niż powyższy akapit - każdy odcinek to osobna opowieść, pod koniec wracamy do statusu quo. Istnieje pewna ciągłość (Hater coraz mniej skupia się na podboju galaktyki, a coraz bardziej na złapaniu Wandera), ale pomijając kolejność nie stracicie zbyt wiele. Zmienia się to w drugim sezonie, gdzie mamy cztery dwudziestominutowe odcinki posuwające arc do przodu, a rozwój postaci i nawiązania do poprzednich odcinków są znacznie bardziej widoczne. Mimo to, WOY ma dużo z sitcomu i nie jest to wada pod żadnym względem.
Siłą napędową całości jest humor i boy oh boy, jak świetny jest to humor - WOY trafia idealnie w moje gusta. Jest trochę slapsticku i humoru wizualnego- cudowne są reakcje, niezwykle ekspresyjne - ale twórcy skupiają się przede wszystkim na dialogach. Mnożą się nawiązania do popkultury - zwłaszcza Gwiezdnych Wojen, ale też do Obcego, He-Mana, Batmana, nawet Gravity Falls. I nawet jeśli kreskówka jest wyjątkowo familijną produkcją, aż niesamowite ile aluzji dla starszych widzów udało się przemycić. Co najważniejsze, większość komedii w serialu rodzi się z relacji między postaciami - jak być powinno, mam wrażenie. Jest to możliwe tylko dzięki bohaterom, o charakterach kreślonych grubą kreską, fakt, ale nadal wystarczająco złożonych, aby byli autentyczni i dało się z nimi utożsamiać. Dotyczy to głównie pierwszoplanowej czwórki (Wander, Sylvia, Hater i jego prawa ręką, Comander Peepers), ale na drugim planie też znajdą się perełki. Dość powiedzieć, że przynajmniej tuzin postaci spokojnie mogłoby dostać osobną notkę.
Humor to jedno, ale sporo też momentów wzruszających, a nawet strasznych. Przy tak sympatycznej, skorej do pomagania parze protagonistów nie powinny dziwić morały, jednak wypływają one z samej historii - nie ma tu budowania fabuły na przekazie, którym trzeba nafaszerować widza.
W kwestiach technicznych też jest bajecznie - tak, już się pewnie zorientowaliście, że to przesłodzona recenzja, ale ten serial na to zasługuje. Animacja jest niesamowicie płynna, duża w tym zasługa stylowi obranemu przez twórców - miękkie linie, dużo krągłości, postacie są bardzo plastyczne, czasem aż do przesady. Same projekty postaci to eksplozja kreatywności, nawet jeśli darowano sobie przesadną szczegółowość. Kolory są żywe i nasycone, tła przepiękne - coraz częściej w kreskówkach tła wyróżniają się jakością przy porównaniu z projektami postaci, mają znacznie więcej detali, czasem nawet odstają pod względem stylu, tutaj udało się tego uniknąć. Osobnym tematem jest muzyka - Wander często śpiewa, często pojawiają się też piosenki śpiewane w tle wydarzeń i montaży, ba, każdy ma swój charakterystyczny temat muzyczny. I wszystkie są niebywale chwytliwe. W drugim sezonie pojawia się cały musicalowy odcinek, przez wielu uważany za ulubiony. Ukłony należą się The Two Man Genetelmen Band - zwłaszcza za bandżo. Nawet efekty dźwiękowe są świetne - a rzadko się zwraca uwagę na takie rzeczy, chyba, że są wyjątkowo dobre lub nieznośnie złe. Tutaj oczywiście to pierwsze.
Musicalowe odcinki to najlepsze odcinki. |
Jeśli wynudziliście się już komplementami to przyznaje, że serial ma kilka wartych wspomnienia wad. Poziom serialu się waha - zwłaszcza w pierwszym sezonie zdarzają się nudniejsze odcinki. Często powtarza się formuła "rozwiązujemy problem, ale wymaga to pokonania wielu przeszkód; często jeden błąd prowadzi do lawiny zabawnych konsekwencji, jada jada jada", która wymaga naprawdę wiele talentu i która czasem daje fantastyczne rezultaty. Nie zawsze. Sam Wander może wydawać się irytujący, szczególnie, gdy jego dobre serce sprawia, że pakuje się w kłopoty. Pojawiają się nieliczne dziury fabularne, chociaż wiele można zrzucić na kark "cartoon logic".
Polska wersja nie bez powodu dostała Srebrnego Synchrona (nagrody przyznawane przez fanów dubbingu) za najlepiej zrobiony serial animowany. Jest Bończyk jako Wander, jest Jacek Król jako Hejter, jest Barwiński jako Komandor Gałka. Jeszcze nigdzie nie słyszałam Magdaleny Warzechy, ale jej Sylvia jest cudowna - twarda, chociaż ciepła. Dialogi przetłumaczono dobrze, aktorsko i muzycznie jest idealnie. Więc jeśli wolicie słyszeć bohaterów mówiących po polsku, śmiało.
Ogólnie, obejrzyjcie ten serial. W tej chwili ma 43 odcinki, w tym 7 dwudziestominutowych, reszta po 11 minut. Do tego jedenaście shortów umiejscowionych pomiędzy sezonami, dostępnych na Youtube.
I podpiszcie petycję, żeby zrobili trzeci sezon. Proszę.
Ogólnie, obejrzyjcie ten serial. W tej chwili ma 43 odcinki, w tym 7 dwudziestominutowych, reszta po 11 minut. Do tego jedenaście shortów umiejscowionych pomiędzy sezonami, dostępnych na Youtube.
I podpiszcie petycję, żeby zrobili trzeci sezon. Proszę.
Dwa sezony? To by wiele wyjaśniało: nie widziałam wcześniej serialu. O jego istnieniu dowiedziałam się ledwie dwa miesiące temu, co prawdopodobnie było spowodowane jego małą popularnością. Jedna z lubianych przeze mnie artystek jest fanką. Jednak ledwie zobaczyłam kilka gifów, od razu wpisałam go na listę "do obejrzenia". Problem w tym, że lista robi się coraz dłuższa - ale od czego są wakacje? Stanowczo zachęciłaś mnie do obejrzenia.
OdpowiedzUsuńKażda zachęcona osoba to już sukces. :v I dobrze rozumiem problem z listą, też mam taką.
Usuń