Sailor Moon (1992) - pierwsze 46 odcinków

Nie jestem wielką fanką anime (przez ten termin rozumiem japońską animację, wiem, że nadal krążą po ludziach różne definicje), nawet jeśli podziwiam ich różnorodność, ilość i to jakie dojrzałe fabuły potrafią poruszyć. Dlatego, żeby nie być ignorantką, postanowiłam zagłębić się w tę Czarodziejkę z Księżyca o której wszyscy mówią i którą wszyscy zdają się kochać. A była ku temu dobra okazja - właśnie wypuszczano nową wersję serialu, która miała być w dodatku bliższa oryginalnemu komiksowi. I tak utknęłam z Sailor Moon Crystal.
To był błąd.
Pierwsze odcinki nie były takie złe, nawet jeśli animacja kulała. Potem zaczęło być nudno, bohaterki straciły reszki swoich, ledwo zarysowanych, osobowości, a całości brakowało serca. Historia brała siebie zdecydowanie zbyt serio, a animacja z wybrakowanej stała się zwyczajnie zła. I te sceny transformacji w CGI...
Po takiej traumie powinnam była się zrazić do Sailor Moon, prawda? O dziwo nie. Tym bardziej chciałam zobaczyć co takiego przyciągnęło uwagę tylu fanów. To, i recenzja CJ z CJ vs Manga (właśnie ta) dotycząca pierwszych odcinków klasycznego anime. Podjęłam wyzwanie, pierwszy arc za mną, oto wrażenia.



Jeśli żyliście na Księżycu przez ostatnie 20 lat, oto fabuła: Czternastoletnia Usagi napotyka niezwykłego kota imieniem Luna. Okazuje się, że dziewczyna jest reinkarnacją jednej ze strażniczek królestwa, które mieściło się na księżycu, zanim Zło-Zło przyszło i zamieniło je w ruiny. Usagi, jako Sailor Moon, musi odnaleźć pozostałe strażniczki, księżniczkę, która strzeże drogocennego artefaktu, a przy okazji bronić ludzi przed potworami, które akurat teraz zaczęły grasować po mieście. Będą zwyczajne problemy nastolatek, romanse, potwory tygodnia i boleśnie długi sceny transformacji. 

Eksplozja filarów.
Oglądanie Sailor Moon wymaga przede wszystkim cierpliwości. Dlaczego? Cóż, jest sporo filarów - odcinków, które nie posuwają fabuły do przodu ani nie pokazują nam niczego nowego. Zwykle napotykamy dokładnie ten sam typ przeciwników, dopóki nie uda nam się pokonać bossa i przejść do następnego etapu - gdzie czeka na nas inny, powtarzający się schemat. Ale, szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Jasne, było przewidywalne, ale towarzyszyła temu jakaś dziecięca radocha - jak w przypadku letnich blockbusterów, gdzie fabuła odgrzewana, ale wybuchy śliczne. Same filary są lekko zróżnicowane i w pewnym momencie fabuła jednak rusza pełną parą. Przeszkadzała mi za to struktura odcinków. Pół minuty na loga, intro trwa około dwóch minut (piękna animacja i piosenka po jakimś czasie jednak się nudzą), potem dostajemy krótki montaż klipów z nadchodzącego epizodu i Usagi mówi nam, jaka fabuła na nas czeka. Kolej na tytuł, który zwykle jest jednym wielkim spoilerem - wolałabym nie wiedzieć, że tamten bohater umrze w tym odcinku, naprawdę. A kończy się kolejnymi dwoma minutami muzyczki, już nie tak przyjemnej. Mogę zawsze przewinąć te rzeczy, i tak robię, ale to ogromnie irytujące. Oglądanie tego serialu w latach 90., podczas jego emisji w telewizji, musiało być koszmarem. Albo korzystało się z tych dodatkowych trzech minut i robiło herbatę. 

Ile razy można powtarzać tę samą animację?
Innym częstym zarzutem pod adresem Sailor Moon jest nadużywanie powtarzającej się animacji. Twórcy wyraźnie starają się jak mogą, aby mimo to urozmaicić nam odcinki - czasem Usagi wygłosi swoją dumną przemową tuż po transformacji, czasem chwilę potem - ale pewnych rzeczy nie da się ukryć. Trzeba jednak przyznać, że te powracające sekwencje są przepiękne i często milej się patrzy na ten sam fragment wciąż i wciąż niż na wolną, pociętą scenę akcji. 
Walczenia ze złolami jest teoretycznie dużo, ale wiele z tego polega na patrzeniu i rzuceniu jednego ataku, ewentualnie tego samego raz jeszcze. Same ataki też są powtarzającymi się sekwencjami i, chociaż bardzo ładne, spowalniają one tempo scen. Znowu, wszystko sprowadza się do budżetu i trochę też do stylu reżyserii. 

Piękne za każdym razem.


Usagi jest denerwująca, ale to w sumie całkiem sympatyczne.
Nie mówiłam jeszcze o bohaterkach, a przecież to w tym tkwi całe serce i urok Sailor Moon. Przy oglądaniu Crystal najbardziej przeszkadzał mi brak osobowości protagonistek (i wszystkich innych) i to, że niemal nie ingerowały ze sobą ani z otoczeniem. W oryginalnym anime dopisano całą masę odcinków, ale wyszło to na dobre - poznajemy bohaterki, miasto w którym żyją, relacje między nimi. Bardzo podoba mi się niewielki konflikt między Usagi a Rei - czyli Sailor Mars. Dzięki takim rzeczom jest ciekawiej i mniej cukierkowo, a przez to - bardziej wiarygodnie. Charaktery naszych bohaterek (i bohaterów) nie są jakoś szczególnie pokomplikowane, ale czuć między nimi chemię. Poza głównym romansem - ten jest bezbarwny i nudny. 
Co do naszej protagonistki, mamy tu do czynienia z typowym "zacznij od postaci pełnej wad, które będzie musiała przezwyciężyć". I tak, Usagi jest strachliwa i mało zaangażowana w to całe ratowanie świata - nad tym będziemy pracować. Jest też niezdarna, leniwa i dziecinna - pod tym względem nie zmienia się jakoś szczególnie, dzięki czemu nie staje się wszechcudowną istotą, Pozostaje sobą, tylko trochę ulepszoną. 
W sumie jedyne na co mogę ponarzekać to Sailor Venus, którą poznajemy na końcu i nie mamy okazji by dowiedzieć się o niej zbyt wiele. Mam nadzieję, że następny sezon nadrobi te zaległości. 

To miłe, że czasem widzimy te piękne, potężne czarodziejki krzyczące na siebie i ze śmiesznymi minami.

Zło jest piękne.
Wspominałam o potworach. Widzicie, Złe Zło, które rozwaliło cywilizację na Księżycu, właśnie próbuje się odrodzić. Do tego potrzebuje energii pozyskiwanej z tych głupich, naiwnych ludzi. I tego magicznego artefaktu, który ma mieć księżniczka. Łowieniem jednego i drugiego zajmują się czterej bossowie - generałowie/czy-tam-królowie Dark Kingdom. Mają mniej więcej tyle osobowości co Sailorki, są zbyt dumni aby współpracować i mają pod sobą całą masę kolorowych, ciekawie zaprojektowanych i dziwacznych popleczniczek. A ich imiona to nazwy kamieni szlachetnych. Nawet jeśli intrygi snute przez antagonistów są często powtarzalne to różnice między nimi są wystarczająco interesujące. A już konflikty w jakie wchodzą to czysta przyjemność. Konkurują ze sobą, rzucają kłody pod nogi, zawierają sojusze. W kilku miejscach to najciekawsze wątki serialu. A Zoiside jest przeuroczy. 
Dużo mniej osobowości ma ich przełożona, Quenn Beryl. Przez większość czasu siedzi tylko przed szklaną kulą, wydaje rozkazy, groźby i wygląda ładnie. Dostajemy tylko trochę jej historii, niewiele poza tym. Wydawać by się mogło, że opętana przez Ciemną Stronę Mocy wiedźma i jednocześnie główna antagonistka powinna być nieco bardziej interesująca i rozwinięta. Nope.
... and Steven!

Tak, one mają 14 lat.
Nie miałabym nic przeciwko mundurkom (nie mogę znaleźć lepiej pasującego słowa) Sailorek. Krótkie spódniczki są wygodne, a gimnastyczki nie bez powodu nie mają nogawek w swoich strojach. To, że bad guy się zgorszy nie ma znaczenia, jeśli uniesiona noga za chwilę kopnie go z twarz. Owszem, przeszkadza mi, że bohaterki mają zaledwie 14 lat - czego nie da się powiedzieć patrząc na projekty ich postaci. Ale, wiecie co? Naczytałam się już o tym, że to różnice kulturowe, że w Japonii to inaczej wygląda i tak dalej. Więc nie będę drążyć, machnę na to ręką.
Ale nadal mam wąty o jedno.
Dlaczego Sailor Mars gania w szpilkach? Pokonywanie zła wymaga pracowania na terenach pozbawionych wybrukowanych dróg, wymaga też skakania i biegania. To już nie jest niepraktyczne - to po prostu niebezpieczne. 
Swoją drogą, jestem pełna niepokoju jeśli chodzi o rodziny Czarodziejek - dziewczyny znikają na całe wieczory, dzień w dzień. Brudna sprawa.

Koniec cenzury.
Oglądałam Sailor Moon po angielsku - wybaczcie, ale przy tak lekkiej fabule, oglądałam jednocześnie wyszywając, więc czytanie napisów stwarzałoby niepotrzebne komplikacje - z nowym dubbingiem z 2015 roku. Zamówił go obecny dystrybutor na Amerykę Północą, VIZ Media, Dzięki temu nie tylko jakość dźwięku jest znacznie lepsza. Przywrócono też uprzedni format odcinków, czyli zrezygnowano z tej jakże okrutnej cenzury. A ja na to Ho-yay, bo inaczej przegapiłabym naprawdę uroczy romans miedzy dwoma Generałami. Pozostali zdawali się raczej skakać sobie do gardeł niż dogadywać, tym ciekawiej było zobaczyć dwójkę, która wyraźnie bardzo się o siebie troszczyła. Pozwoliło to też nabrać trochę sympatii względem Kunzite'a i uczynić jego postać ciekawszą. No i, fakt, że najwyraźniej nie trzeba już chronić ludzkości przed homoseksualizmem jest bardzo krzepiący.
No spójrzcie tylko. :3
Mimo licznych błędów Sailor Moon to po prostu świetna rozrywka - z początku mało angażująca, ale potem nabiera rozpędu. Wykorzystano dodatkowy czas na rozwinięcie postaci i przedstawienie nam świata. Muzyka jest cudowna, kolory prześliczne. Polecam oglądać z pewną dozą dystansu w ramach odprężenia, nawet jeśli będziecie traktować przygody Usagi jak wstydliwą przyjemność.


Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz