Bismuth - kilka słów po setnym odcinku Stevena Universe'a

Steven Universe świętuje swój setny odcinek. Jej. Jak przystało na dobrego gospodarza, CN sprawia nam prezent w postaci podwójnego odcinka specjalnego. Bismuth może ślnić przykładem - jak w ciągu 22 minut przedstawić zupełnie nową bohaterkę, jej motywacje, wypełnić kilka pustych plam na naszej mapie wydarzeń, połamać nam serduszka i jeszcze sprawić, by znalazło się miejsce na rozrywkę i lżejsze momenty? Właśnie tak! Uff. To wielokrotnie złożone zdanie nie podsumowuje wszystkiego, oczywiście, ale jest jedna rzecz na której chciałabym się skupić.


Dylemat dotyczący broni. Klejnoty są wyjątkowe pod tym względem, że trzeba wiele, aby naprawdę im zaszkodzić. Tym bardziej broń która potrafiłaby unicestwić każdy klejnot jednym ruchem, raz na zawsze, musiała wzbudzać przerażenie. Jednak czy Rose popełniłaby tą samą decyzję, gdyby wiedziała to co teraz. Gdyby wiedziała co Homeworld ma zamiar zrzucić na rebeliantów, zrobić z ich resztkami? Steven pokazuje nam, że prawdopodobnie tak. A Steven nie jest Rose. Jako człowiek wie jak kruche może być życie, widział już roztrzaskane gemy - cały ich Zlepek, jakby nie patrzeć. Ale też Crystal Gems nadal starają się go chronić przed informacjami i rozmiarze zbrodni Homeworldu. Czy więc Steven miał prawo wybierać? Czy Bizmut miała wystarczające usprawiedliwienie do tworzenia morderczej maszyny? Właśnie to, że jej motywacje są na tym etapie jasne i zrozumiałe, a ona sama bardziej doświadczona przez życie sprawia, że konflikt jest ciekawy. Gorzkie doświadczenie osoby po przejściach kontra idealistyczne podejście. W dużej mierze przypomina mi to odwieczny konflikt pokoleń, który pewnie odczuwacie na co dzień. Jednocześnie, decyzja Stevena jest sportretowana tak, że budzi podziw. Steven nie jest naiwny - wierzy, że robi słuszną rzecz. I chociaż racje Bizmut są dla nas zrozumiałe i logiczne nie ma wątpliwości, że się myli - zabijania nie można usprawiedliwić. Nigdy. I udało się to idealnie przedstawić w ciągu tych dwudziestu minut. Napisałabym "czapki z głów ekipo SU!", ale metaforyczną czapkę zdjęłam już dawno temu - twórcy nie raz udowodnili, że są w stanie dobrze rozegrać takie historie i nie jestem ani odrobinę zaskoczona, że udało im się po raz kolejny.
To napisawszy, nie udało by się, gdybyśmy nie wiedzieli o Homeworld tyle, ile wiemy teraz. Dlatego jestem w stanie (litościwie) wybaczyć Rebecce to, że kazała nam czekać tak długo na rozwiązanie tajemnicy gemu, który nęcił nas już od czasu Lion 3: Straight to Video. I nawet dostajemy doskonały, wiarygodny powód dlaczego w ogóle Rose trzymała kogoś w bańce. Kolejny już raz przywódczyni rebelii okazuje się być niepozbawioną wad, a najwięcej dowiadujemy się o niej poprzez innych bohaterów. Czasem mam wrażenie, że flashbacki nie są nawet potrzebne - nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam We Need to Talk, uważam, że bardzo dużo powiedział nam o bohaterach i to rzeczy, których nie dałoby się przekazać inaczej. Ale jest coś interesującego w budowaniu bohatera poprzez osoby bliskie temu bohaterowi. O budowaniu postaci mówiąc, niesamowite, że udało się tak dobrze pokazać charakter Bizmut w ciągu tych dwóch-sklejonych-w-jedno odcinków. To bardzo wyrazista i otwarta postać, więc nie było to tak trudne jak przy, na przykład, Ametyst, ale mimo wszystko nie byłoby łatwo opisać charakteru nowego gemu w kilku słowach. Dużą rolę gra tu też jej design i świetna rola Uzo Aduby.


Podsumowując, fantastyczny odcinek. Ilość wylanych feelsów to potwierdza. Aż się boję co jeszcze przyniesie nam Steven Nuke w tygodniu czwartym.
Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz