Legend Quest

Jestem Trikster i nie jestem wielką fanka Gravity Falls.

Zaraz przejdziemy do tego co w tytule, spokojnie.
To dobry serial, ale ma swoje problemy. Fabuła, która wolno rozkręca się w pierwszym sezonie - co nie byłoby złe, gdyby nie to, że w drugim pędzi na łeb na szyję. Fakt, że wyraźnie zaplanowano 3 sezony, ale potem Alex dostał lepszą robotę poza Disneyem i przekonał zarząd do poprzestania na dwóch. Dziury fabularne, wszędzie dziury, co nieuniknione, gdy wprowadza się do świata możliwość podróży w czasie. I jeszcze niedokańczane wątki, które trzeba było rozwiązywać w książkach. Ale to wszystko nie jest istotne, dopóki się dobrze bawimy, prawda?
Błąd.
To wszystko nie jest istotne, dopóki serial jest wielkim sukcesem finansowym i kolejne edycje specjalne Dziennika 3 się sprzedają. Nic dziwnego, że konkurencja podłapała trend na "dzieci vs. tajemnice i potwory". Cartoon Network próbowało z Victor i Valentino. Pilot serialu został wypuszczony do Sieci na początku listopada 2016r. Szkoda, że był mało śmieszny, miał denerwującego protagonistę i animację żywcem wziętą z Każdego Reboota Od CN. O, i dzień potem premierę miał pilot do Infinity Train, który wypadł znacznie, ale to znacznie lepiej. (recenzje obu znajdziecie tutaj).
Nickelodeon właśnie wypuszcza pierwsze odcinki Welcome to the Wayne - zamiast tajemniczego, małego miasteczka, mamy olbrzymie domostwo pełne sekretnych przejść. Oraz rodzeństwo, które rozwiązuje zagadki tego miejsca - siostra jest nad wyraz dojrzała i używa logiki, brat jest nieco naiwny i ma hak z wciągarką. Wspomniałam o tajemniczych symbolach porozrzucanych na drugim planie?
To napisawszy, pierwszy odcinek jest naprawdę dobry i serial zapowiada się świetnie. Ale nie o nim dzisiaj.
Udało mi się bowiem znaleźć znacznie lepszy serial. Już nie sam pilot, ale całych 13 odcinków! Z dobrą, zwięzła fabułą, świetnym wykorzystaniem elementów nadnaturalnych i ciekawym punktem wyjściowym. A kto nam zaoferował takie cudo?


Damn it Netflix! Ile razy można o tobie pisać?! (i nie dostawać za to żadnego wynagrodzenia)
Tak, po raz kolejny, nasza ulubiona platforma streamingowa postarała się o dobrą rozrywkę. Konkretnie - Legend Quest (polski tytuł: Legendy), pewnego rodzaju sequel do meksykańskiej trylogii filmów autorstwa Ricardo Arniaza


W każdym miasteczku na świecie jest jedna osoba, która widzi duchy oraz istoty magiczne i potrafi się z nimi porozumiewać. Służy jako łącznik pomiędzy naszym światem, a tym co po drugiej stronie. Dla meksykańskiego miasteczka Puebla z XIX wieku jest to Leo - młody chłopak, który szczerze wolałby mieć trochę spokoju. Jak na złość, starożytny bóg Quetzalcoatl (którego imię muszę kopiować, bo inaczej się nie da) akurat teraz postanowił zniszczyć Świat. Lokalny kapłan wrzuca Leo na pokład latającej łodzi i poleca mu odnaleźć Bractwo, które dzierży wiedzę potrzebną by zażegnać niebezpieczeństwo.

To jest zło-zły.
W tym momencie rozpoczyna się to, co najbardziej wyróżnia serial na tle innych. Bohaterowie podróżują po całym świecie i napotykają mityczne stworzenia i potwory z różnych kultur. Poza takimi klasykami jak grecka Meduza czy japońskie Kaiju znajdzie się miejsce na mniej popularne mity. Mamy więc fińskie Bactus*, niemieckiego Mart, bardzo sympatyczne wcielenie nordyckiego Fenrira, a nawet coś słowiańskiego na dokładkę. Wielki plus za to jak traktowane są te kultury - bez wyśmiewania tego jak absurdalne potrafią być mity, wyprowadzając zaskakujące historie z dosyć klasycznych scenariusz. Zastanawialiście się, na przykład, skąd się wzięła Wróżka Zębuszka i na co jej te zęby? Elementy mitologiczne i backstories są wprowadzane segmentami, które animowano w inny sposób niż reszta - to znany, często stosowany zabieg, ale tutaj wypada szczególnie klimatycznie.

(*właściwie, fińska nazwa tego stworzenia to Hammaspeikko, ale - z oczywistych względów - użyto imienia rozpowszechnionego w Norwegii. )

Najfajniejsza Baba Jaga ever.
Może się wydawać, że będziemy mieć do czynienia z klasyczną formułą zamkniętych fabuł z monster of the week. Co prawda, rzeczywiście, w każdym odcinku lądujemy w nowym miejscu, ale historia jest ciągła i zaskakująco zwięzła. Kojarzycie, kiedy bohaterowie są ścigani przez jakąś istotę i tej udaje się śledzić naiwnych protagonistów przez kilkanaście odcinków? Nie tutaj. Obejdzie się też bez klasycznego podziału na dobro i zło, sprzymierzeńcy (i wrogowie!) będą niepewni i gotowi zdradzić dla własnego zysku, cały ten interes z bogiem Quetzalcoatlem wzbudzi zainteresowanie istot magicznych z całego świata. Także nasi bohaterowie mają kilka sekretów do ukrycia. Można było namieszać w takiej ilości motywacji i wątków, ale wszystko jest na zaserwowane prosto, sprawnie i z sensem. W kilku miejscach byłam autentycznie pod wrażeniem jak sprytnie udało się połączyć wszystkie luźne końce. Ani przez moment nie poczujemy się zagubieni w historii.
Jeszcze jedna rzecz, której się nie spodziewałam - ten serial potrafi być mroczny. Nawet nie chodzi o potwory, na które napotykają bohaterowie (chociaż Mister Madera jest przerażający) - przejawiają się takie tematy jak śmierć czy kalectwo umysłowe. To nadal głównie komedia, a źli nie giną bezpośrednio na ekranie, jednak niedopowiedzenie potrafi być mroczniejsze niż dosłowność. Tutaj mamy świetny tego przykład.

Przykładowo, możecie się zastanawiać co to za dziwne urządzenie w rękach Teodory.
Spokojnie, przyjdzie czas na wyjaśnienia.
Jednym z największych zawodów, jeśli chodzi o ten serial, jest animacja. Nie chodzi nawet o to, że nie jest najlepsza. Twórcy bardzo wyraźnie wiedzą jak posługiwać się językiem filmu - jak ustawiać ujęcia, jak nadawać scenom tempo, jak pokazać historię w ciekawy i emocjonujący sposób. Ale oczywistym jest, że nie dysponowano wystarczający budżetem. Dlatego wiele scen "gadanych" to bohaterowie pokazywani z jednego, tego samego ujęcia, niekiedy przejścia pomiędzy jednym planem a drugim są niezbyt płynne. Większość scen akcji wygląda dobrze, jednak są wyjątki, które sprawiają wrażenie wolnych. Nie wiem jak wy, ale bardziej niż zła animacja, boli mnie animacja, która mogła być lepsza, powinna być lepsza, zasługuje na to, by być lepsza, ale brakuje na to pieniędzy.

Łatwo zgadnąć kto jest moim ulubieńcem.
Mówiąc o rzeczach słabszych, mamy czwórkę-potem piątkę naszych bohaterów. Nasz protagonista, Leo, jest wybrańcem (oczywiście!) i dosyć zwyczajnym chłopaczkiem z którym mamy się identyfikować. Szczerze mówiąc, jego przeciętność nie jest wcale taka zła -  dzięki temu mamy czym popychać fabułę do przodu, a poboczni bohaterowie są tak zajmujący, że nie pozostaniemy z niczym. Jednocześnie, muszę być sprawiedliwa - zdarza się Leowi zrobić kilka naprawdę badassowych rzeczy.
(których nie zdradzę, żebyście też mogli zostać mile zaskoczeni)
Kompanię Wybrańca stanowią: Don Andres - tchórzliwy rycerz o złotym sercu, Teodora - wścibska, żywiołowa, wyluzowana dziewczyna, która dzierży tajemnicze pudełko wiedzy, a także mitologiczna bestia Alebrije, którą przeciętny Kowalski widzi jako wielokolorową wersję zwyczajnych zwierząt. Nie przestraszcie się jednak słowem "bestia" - to bardzo sympatyczne stworzenie, wrażliwe i nieco naiwne.
Jedno z wcieleń Alebrije.
Z czasem do grupki dołącza też Marcella - młodociana czarownica z rodzinnej wioski Leo oraz jego love interest. I jego ona dobrym przykładem tego, jak serial pisze postacie. Początkowo wydaje się, że mamy do czynienia z dość prostym archetypem - Marcella to taka przebojowa dziewczyna, zbyt fajna dla naszego przeciętnego bohatera (przeciętnego, poza tym, że jest Wybrańcem). Nie dość, że ma magię, to jeszcze jest sprawna i brawurowa. W dodatku, gdy tylko wchodzi na scenę, Teodora robi się niezwykle zazdrosna i traktuje czarownicę niemiło. Bo przecież dwie dziewczyny to nie mogą się dogadać, prawda?
A potem Marcella i Teodora poznają - przez pewien splot wydarzeń - swoje sekrety. Okazuje się, że obie mają więcej głębi niż się wydawało - łączy je kłopotliwa przeszłość. Od tego momentu dziewczęta współdziałają ze sobą i dbają o siebie aż serce rośnie. Dobrze czytacie - bohaterowie, którzy zmieniają swoje zachowanie i uczą się na własnych błędach. I nie trzeba na to piętnastu odcinków wstępu. Jak miło.


Sezon kończy się małą zapowiedzią dalszych przygód i mam szczerą nadzieję, że je dostaniemy. Legend Quest ma wady, ale ma też wyraźne aspiracje do tego, aby stać się świetny. Formuła pozwala ciągnąć historię dalej i dalej, a fakt, że twórcy nie ograniczają się do jednego lub kilku najpopularniejszych panteonów sprawia, że produkcja wyróżnia się na tle innych. Nic nie boli mnie bardziej niż kreskówka, która nie dostaje szansy, żeby rozwinąć skrzydła. Miejmy nadzieję, że tym razem tak nie będzie. 

W tym momencie powinnam też wspomnieć, że seria ma polski dubbing, ale brak funduszy na abonament Netflixa boli bardzo. 
Na pocieszenie, seria wypuściła sporo fragmentów (po angielsku), więc jeśli nie jesteście przekonani  to możecie chociaż zerknąć. (klik)


Tak swoją drogą, zauważyliście ile Meksyku jest ostatnio w animacji? Poza tą kreskówką, również wspomniany wyżej Victor i Valentino rozgrywał się w tym kraju i czerpał z ichniej kultury. Kilka lat po premierze filmu Księga Życia do kina wchodzi Coco. A seria Villainous, o której pisałam niedawno, jest pierwszą meksykańską animacją produkowaną przez Cartoon Network. Innymi słowy - Meksyk podbija świat za pomocą dobrych rzeczy, a ja jestem takim obrotem sprawy bardzo zadowolona.



Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

1 komentarze:

  1. Też nie jestem wielkim fanem GF, ale to głównie ze względu na wiecznie przewidywalne, moralizatorskie zakończenia. Jest to typowe dla Disneya, ale w tej kreskówce mogli sobie darować, albo chociaż ograniczyć.

    OdpowiedzUsuń