Barbie and the Rockers: Out of this World i Barbie and The Sensations: Rockin' Back to Earth


Zaczynamy naszą podróż po magicznym (i różowym) świecie filmów Barbie w najlepszej możliwej epoce - w latach 80. To bardzo kolorowy okres, tak w przenośni jak i dosłownie. Pamiętacie jak zachwycałam się stylistyką w Moonbeam City? Ta, teraz sięgamy do źródeł by zobaczyć najgorsze co tamta dekada miała do zaoferowania. I mam wrażenie, że najlepiej będzie to opisać po prostu streszczając te dwa 22-minutowe filmiki. Nie bójcie się, że zdradzę Wam fabułę - ona występuje w ilościach śladowych.
(jeśli mimo to nie chcecie spoilerów, przewińcie do znudzonej Bu)



Pierwszy short, Barbie and the Rockers: Out of this World, rozpoczyna się koncertem zespołu, którym nie jest Jem and the Holograms - muzyka, kolory, fakt, że nie mogę znaleźć screenów w dobrej jakości, a nawet animacja są podobne, na szczęście wątpliwości rozwiewa tłum skandujący imię Barbie, wielkie ekrany z jej imieniem i szybki przegląd magazynów z jej imieniem na stronach tytułowych.

Dowiadujemy się z niego (w rytm piosenki, którą mogę określić tylko jako lata 80. w czystej, niedestylowanej postaci), że Barbie jest najwyraźniej bogiem - wraz z zespołem zgarnęła wszystkie nagrody muzyczne jakie się da, grała koncerty na całym świecie przed bardzo stereotypowo wyglądającymi tłumami fanów, spotkała się z królową nieokreślonego państwa, a ostatnio mianowano ją ambasadorką dobrej woli na rzecz pokoju na świecie. Uff... A to wszystko w ciągu pierwszych trzech minut. Występ wieńczy wielką trasę koncertową zespołu Barbie. "Co będziecie robić teraz?" - pytają zawzięcie dziennikarze. Nasza bohaterka uśmiecha się tajemniczo i obiecuje, że będzie to coś "nie z tego świata".
W tym momencie zapaliło się dla mnie światełko nadziei - czyżby Barbie była kosmitką, która użyła swoich telepatyczno-hipnotyzujących mocy, aby rzucić świat do swoich, obitych w różowe buciki, stóp? Taki scenariusz wszystko by wyjaśniał, ale byłby też zbyt ciekawy. Dlatego cały zespół postanawia poświętować udany koncert w swojej ulubionej restauracji - u Jetsonów.

Ah, tak - lata 80. i ich uwielbienie do wszystkiego co futurystyczne. Tam oddają się całonocnym, spontanicznym numerom muzycznym i tańcom, jak my wszyscy robimy w sobotnie wieczory. Warto wspomnieć, że the Rockets nie wyglądają zupełnie jak Barbie tylko z innymi kolorami - nadal mają ten sam wzrost i budowę, ale ich rysy czy fryzury są wystarczająco różnorodne. Są nawet dwaj panowie - w tym najzabawniejszy Ken do czasu Life in the Dreamhouse. Problem w tym, że w LitD było to zamierzone.
Następnego ranka Barbie otrzymuje zaproszenie na bar dobroczynny na jej cześć - bo przecież jest ambasadorką pokoju na świecie, oni dostają bale na swoją część, prawda? Następuje kolejna piosenka, montaż szukania sukienki (sprzedawane oddzielnie) i najnudniejsze szykowanie się na bal jakie widziałam w animacji od bardzo długiego czasu. Może od zawsze. Na pocieszenie dostajemy Kena w niedorzecznym fraku. Niedorzeczność ratuje ten film.
Ale ale! Na balu Barbie ma bardzo ważne ogłoszenie. Jej następny, specjalny koncert - w intencji pokoju na świecie, oczywiście - będzie też pierwszym zagranym... W przestrzeni pozaziemskiej! Tu upada moja teoria z kosmitami.
Oczywiście reszta zespołu nie ma pretensji, że Barbie stawia ich niemal przed faktem dokonanym i nawet nie spytała ich co sądzą o tym pomyśle. Oczywiście trening do lotu w kosmos trwa tyle co jedna piosenka, a różowa rakieta kosmiczna (zestaw nie zawiera baterii) opakowana w papier do pakowania prezentów już stoi gotowa do drogi. To, że Barbie sama ją pilotuje, właściwie już mnie nie dziwi.
Lot jest pretekstem do kolejnej (piątej?) piosenki i psychodelicznych obrazów.
Jeżeli w tym momencie jesteście już znużeni, cóż, robię co mogę.
Na stacji kosmicznej, na naszych dzielnych kosmonautów, czeka załoga stacji - oczywiście, zapaleni fani, przepiękna przebieralnia, wielka scena, a nawet instrumenty. Cieszę się, że wysyłają takie rzeczy w kosmos. I tak oto jest - transmitowany na cały świat koncert, oglądany przez entuzjastów z całego globu (chyba, mają różne stroje i pokazują charakterystyczne budowle, ale strefa czasowa wygląda na taką samą). Są sterowce z ekranami i telebimy na łodziach. Są transparenty, wszystkie po angielsku. A Barbie wykonuje nowy utwór, napisany właśnie na tą okazję - grany z playbacku, niewiele różniący się od pozostałych sześciu. Na koniec Barbie dumnie ogłasza, że był to pierwszy dzień całkowitego pokoju na Ziemi i, jeśli tylko wszyscy będziemy tego chcieć, nie ostatni. Ależ oczywiście, że tak.


Jeśli podboje kosmosu, nawoływania do pokoju i muzyka elektroniczna to za mało lat 80. dla ciebie, a po obejrzeniu pierwszego odcinka, naprawdę nie wiem jakim cudem nie masz dość, jest jeszcze bezpośrednia kontynuacja tego cuda - Barbie and The Sensations: Rockin' Back to Earth. Bo przecież, na pewno jesteście ciekawi co się wydarzyło po tym, ważnym dla historii koncercie. Wesoła trupa wsiada do swojej rakiety, by wrócić w niej na Ziemię. Umilają sobie podróż, no jasne, piosenką. Piosenką, która najwyraźniej zaburza czasoprzestrzeń i sprawia, że przyrządy zaczynają wariować, a w próżni otwiera się dziura czasoprzestrzenna. Tak, nawet Wszechświat ma już dość i próbuje się pozbyć Barbie and the Rockers. Nasi bohaterowie lądują, aby odkryć straszliwą prawdę - dziura czasoprzestrzenna wyrzuciła ich w drugiej, najgorszej epoce, latach 50. Yep, ten film to teraz Back to the Future. Wita ich tylko lekko zszokowany konstruktor, doktor Marh...Marichu... jakiśtam, natychmiast wierząc w ich historyjkę i obiecując pomoc. Co pozwala zespołowi bezwstydnie panoszyć się po dekadzie, zaopatrzyć w nowe stroje i jeszcze głupszą fryzurę dla Kena, a nawet zaprzyjaźnić się z córką doktora, która - oczywiście - nigdy wcześniej nie miała przyjaciół. Teraz masz Barbie, mała dziewczynko, oraz jej towarzyszy(sprzedawani oddzielnie) - to jedyni przyjaciele jakich ci potrzeba. Można by pomyśleć, że - będąc w innej epoce - Barbie chciała wtopić się w otoczenie. Ale nie. W najbliższym klubie, pełnym ludzi zachwyconych Barbie od momentu w którym pojawia się w zasięgu wzroku, nasza banda odstawia show. I momentalnie stają się gwiazdami. To mógłby być problem, gdyby wrócili do swoich czasów i oskarżono ich o kopiowanie "tamtej Barbie sprzed 20 lat". Wiecie - w logicznym świecie. Ponieważ świat tego filmu nie jest logiczny, sam prezydent osobiście prosi ją o udział w koncercie, który dla niej urządzają.
Ale co to?! Barbie może wrócić do domu tylko jeśli odtworzą warunki z momentu otworzenia się dziury czasoprzestrzennej. A najlepsza,okazja by to zrobić wypada podczas koncertu! Czyżby pojawił się jakiś dylemat? Konflikt? Jak rozwiązać tę sprawę? Z czego zrezygnować? Oh, no proszę ja Was, Barbie jest zbyt wspaniała na takie rzeczy. Jej zespół, jak i rakieta, lądują na scenie i po koszmarnej namiastce muzyki, grups zaczyna grać odpowiednie akordy, te same co wcześniej, przenoszą się do rakiety dzięki magii przejść między ujęciami i lądują z powrotem w przyszłości - wygodnie, od razu na scenie, gdzie mogą dać kolejny koncert.



Uff. To miały być dwa pierwsze odcinki serialu i chyba nie muszę mówić dlaczego go w końcu nie zrealizowano. Ponieważ Mattel nie dogadał się z DIC Entertainment, jednym z producentów animacji, oczywiście. Nie pomógł też fakt, że historia jest nudna, pozbawiona konfliktów, a jedyną cechą charakteru Barbie jest bycie idealną w każdym calu. Poświęciłam się na tyle, aby obejrzeć te cuda drugi raz - próbując wychwycić cokolwiek, co mogłoby sugerować, że Barbie może posiadać słabą stronę. Trudno mi było jednak znaleźć jakąkolwiek osobowość. W późniejszych filmach bohaterka jest mniej więcej zawsze taka sama - uprzejma, ambitna, pełna empatii, odważna, chociaż początkowo niepewna. Nie jest idealnie, ale przynajmniej potrafię nazwać te przymioty, stwierdzić jaka ona jest. W tych shortach Barbie jest... Zdecydowanie tam jest, skoro wszyscy się nią zachwycają. Ale kim jest? Jaka jest? Cóż, najbardziej pasuje mi tu słowo "plastikowa". To i tak więcej niż mogę powiedzieć o jej towarzyszach. Skoro te odcinki były pilotem serialu powinny mi przedstawić bohaterów, zainteresować nimi. W tych bohaterach, w tym braku historii nie ma niczego co zachęciłoby mnie do obejrzenia dalszego ciągu.
Czy jest coś poza tym? Z pewnością udało się uchwycić ducha czasu tamtej epoki - jest wszystko czego można się spodziewać po produkcji z lat 80., co jeszcze wyolbrzymiono do przesady, tworząc coś na kształt komicznej kapsuły czasu. Animacja jest tania i mało płynna, ale kolory w kilku miejscach wyglądają ładnie. Co do muzyki i aktorstwa, nikt się nie stara i trudno kogokolwiek za to winić.
Czy filmy były dobre? Nie. Czy były dobre na zasadzie "tak złe, że aż dobre"? Nie, były zbyt nudne i pozbawione kreatywności. Od samego początku widać, że jest to tylko wydłużony spot reklamowy, co było częstą praktyką w tamtych czasach, trzeba przyznać. Szczerze czekałam aż Barbie wyskoczy jeszcze przed napisami z jakimś wyświechtanym, wciśniętym na siłę morałem. Nic dziwnego, że po czymś takim Barbie porzuciła karierę aktorki na następne 14 lat. Ale o tym innym razem.

Swoją drogą, Wander Over Yonder zrobił fantastyczną parodię produkcji tego typu z odcinkiem The Cartoon. Jeśli macie obejrzeć tylko jeden odcinek tego serialu, niech to będzie ten. Czy będę wciskać WOY wszędzie gdzie się da? Tak. I będzie to bardziej subtelne niż Mattel wciskający nam swoje produkty.

Spis wszystkich moim zmagań z Barbie +  o co w ogóle chodzi. 
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

3 komentarze:

  1. Czemu wszyscy tak nie cierpią animacji z lat 80? ☹

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wiele produkcji z tego okresu było robione po kosztach, a technika nie zestarzała się dobrze. Jak zawsze, są wyjątki - z lat 80. pochodzą pierwsze Transformers, Gumisie, Dragon Ball, kilka francuskich produkcji z serii Było sobie... (mam słabość do tych seriali edukacyjnych), Asterix kontra Cezar, Duck Tales (uu-u!), nawet Simpsonowie liczą się jeszcze do tamtej dekady. A i w Polsce animowało się wtedy całkiem sporo.

      Ale akurat Barbie and the Rockets jest po prostu słabe. W którejkolwiek dekadzie by nie powstało.

      Usuń
    2. Po kosztach to były robione animacje z lat 70 (a i tak Scooby Doo ma urok)i wcześniejszych, w latach 80 umiejętnie używano limitowanej animacji i technika i jakość seriali animowanych bardzo się rozwinęła, sporo było animowane na zlecenie w Azji, był boom gospodarczy... A pisząc "technika nie zestarzała się dobrze" sugerujesz, ze nie da się w dzisiejszych czasach oglądać animacji celuloidowych innych niż wysokobudżetowy Disney? Mam trochę wrażenie, ze idziesz w przeciwieństwo "dzieci lat 90". Czepiasz się tych osób, bo są irytujące z "kiedyś było lepiej, wszystko nowe syf", ale przechylasz się w stronę "Prawie wszystko co stare to syf, animacja się tak szybko starzeje, ze coś sprzed 5-10 lat się nie da oglądać". Jesteś tak zawzięta na osoby faworyzujące starsze kreskówki, ze przesadzasz w drugą stronę. Trochę taki sterotypowy user tumblra.

      Usuń