Mune: Le Gardien de la Lune

Też tak macie, że czasem oglądacie jakiś randomowy film, nawet jeśli wasza lista "do obejrzenia" liczy kilkadziesiąt tytułów? Tak było ze mną i z Mune: Le Gardien de la Lune/Munio: Strażnik Księżyca. Film jest z roku 2015, ale dopiero niedawno doczekał się dystrybucji w Polsce. A że mignęły mi plakaty na ulicach, postanowiłam sprawdzić.
Będzie kilka spoilerów, więc jeśli chcecie ich uniknąć: z całą pewnością warto ten film obejrzeć na dużym ekranie. I obejrzeć generalnie.
Ten post będzie wypełniony obrazkami, bo warstwa wizualna robi ten film.
Akcja rozgrywa się w bardzo abstrakcyjnym świecie, złożonym z jednej, dosyć niewielkiej planetki, podzielonej na dwie strefy - tą zamieszkaną przez stworzenia dzienne i tą przez nocne.

Nad tymi światami przyświecają Słońce i Księżyc - tutaj niezbyt wielkie magiczne przedmioty, a nie gigantyczne ciała niebieskie. Są one ciągnięte po nieboskłonie przez zwierzęta-świątynie. Ich ochroną zajmują się Strażnicy, spadkobiercy twórców Słońca i Księżyca.  A tak się składa, że poprzedni Strażnicy udają się na emeryturę. Na nowego Strażnika Słońca wybrany zostaje uczeń swojego poprzednika, zarozumiały Sohone. Wszystko wskazuje, że na Strażnika Księżyca wyznaczony będzie również adept ustępującego. Los chce jednak inaczej i wskazuje do tej roli młodego fauna imieniem Mune, który wcześniej nawet nie śmiałby marzyć o tej roli, jak również kompletnie nie wie jak się do tego zabrać. A licho nie śpi -Nikczemny Necross planuje ukraść Słońce i zgasić jego blask na zawsze. Pokrzyżowanie jego szyków będzie wymagało od nowych Strażników współpracy. A także pomocy woskowej dziewczynki - Glim.


Historia jest całkiem standardowa - skradziono magiczny przedmiot, trzeba go odzyskać, a przy okazji udowodnić swoją wartość. Ale większość wielkich historii jest szablonowa, liczy się otoczka. Tutaj mamy przede wszystkim niesamowity świat, wykreowany z prostego podziału na dzień i noc. Cudowna jest "mechanika" tego świata - to jak stworzono ciała niebieskie, jak działają, projekty świątyń i sposób w jaki są sterowane. Mam wrażenie, że nad konceptem tego świata pracowano przez długie lata, upewniając się, że wszystko będzie miało sens, a żadna akcja, żaden wrzucony do filmu koncept, nie pozostanie bez reakcji otoczenia - wszystko stanowi zwartą całość. Aż chciałabym, żeby wypuszczono więcej historii, które rozgrywałyby się w tym uniwersum - albo chociaż jakiś przewodnik.
Te osobliwe stworzenia to właśnie Świątynie w których znajdują się Słońce i Księżyc. Poważnie.
Stworzenia żyjące w obu światach różnią się od siebie diametralnie, zaczynają od palety kolorów, kończąc na tym, że ci ze słonecznej strony wydzielają fizyczne ciepło. Pomiędzy nimi żyje też Glim oraz jej ojciec - stworzeni z wosku, który zastyga, kiedy jest zbyt zimno i topi się, gdy jest zbyt ciepło. Jest ona wręcz naturalnym łącznikiem między dwoma światami, co okaże się kluczowe podczas wyprawy Mune'a i Sohone'a. Jednocześnie sama bohaterka służy jako zgrabna metafora osób z niepełnosprawnościami - jest jej potrzebna niemal stała pomoc ze strony innych, a jednocześnie jest inteligentną i zdecydowaną dziewczyną, na pewno nie bezbronną.
Co do reszty postaci, cieszy mnie, że wyrastają poza utarte schematy. Taki Sohone, nowy Strażnik Słońca, jest zarozumiały, potrzebuje adoracji, zwłaszcza, ze strony dziewcząt i często działa impulsywnie. Co nie zmienia faktu, że wyraźnie wie, na czym powinna polegać jego praca i bierze odpowiedzialność za swoje błędy. Dostaje też małą, własną historię, w ramach której musi pokonać własne słabości i dojrzeć jako bohater - nawet jeśli początkowo kreślono go jako antagonistę!


Jednak największą zaletą filmu jest animacja. Ten film po prostu wygląda przepięknie. Projekty postaci, zwłaszcza Świątyń, to jedno. Ale spójrzcie chociaż na powyższy kadr - jak światło pada na wosk, z którego ulepiona jest Glim i lekko się przez ten wosk przebija. Cały film jest pełen takiego przywiązania do detali. Zwłaszcza oświetlenie gra tu bardzo ważną rolę - w końcu motywem przewodnim są dzień i noc. Obie scenerie wymagają różnego sposobu oświetlania postaci i otoczenia, w przypadku Nocy musimy znaleźć umiar pomiędzy kompletnym mrokiem, a przesadną jasnością otoczenia. Poza poziomem samej animacji jest jeszcze storyboarding - połowa kadrów w tym filmie mogłaby służyć za tapetę. Albo obrazek do powieszenia na ścianie.
Mieć piękną, płynną, starannie wykonaną animację to jedno. Ale pokazać ją tak, aby widz mógł wyciągnąć z niej jak najwięcej, wsiąknąć w świat przedstawiony, zwyczajnie podziwiać to, co studio ma do zaoferowania - po tym poznaje się wybitne zespoły animatorów.
W fabule występują też sekwencje snu, gdzie wykorzystano animację 2D. Chociaż nie robi tak spektakularnego wrażenia jak ta w 3D (a dziwne, przecież wszyscy zawsze wolą klasyczne rysunki, łącznie ze mną), to wypadają bardzo dobrze - przede wszystkim są płynne i bardzo klimatyczne. Ich użycie pozwoliło oddzielić oba światy i zbudować nastrój.


To jest miejsce w którym powinnam popastwić się nad filmem i wypisać jego wady, ale... szczerze, nie widzę ich zbyt wiele. Jest kilka problemów z tempem oraz postacie, które pojawiają się i znikają, a których wycięcie nie byłoby stratą (patrzę na ciebie, przerywniku komediowy). Jednak są one na tyle małe, że można przymknąć na nie oko. Nazwać wypadkami przy pracy. Albo w ogóle nie zwrócić na nie uwagi, będą zajętym podziwianiem kolejnego pięknego kadru.
Marudziłabym, że ci dwaj nie są tak zabawni, jakby chcieli twórcy...
Ale i tak ich kocham.
Byłam zaskoczona jak świetnie bawiłam się na Mune. To jedna z tych ukrytych perełek, które warto zobaczyć - nawet jeśli nie dla fabuły, to dla niesamowitych wrażeń estetycznych i wciągającego, intrygującego świata. Ale fabuła też jest dobra, po prostu nie chcę wam jej zdradzać. A to dlatego, że chcę abyście zobaczyli ten film. Naprawdę mi na tym zależy. Kupcie DVD, wyszukajcie go online, znajdźcie największy i najlepszy ekran jaki macie do dyspozycji. Munio: Strażnik Księżyca zasługuje na więcej miłości.


Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz