Dlatego napiszę o czymś dobrym, tak dla odmiany.
Po sześciu sezonach Atomówek, Cartoon Network zaproponowało McCraigenowi sezon siódmy. Artysta grzecznie odmówił - nie chciał ciągnąć serialu na siłę, wolał go zakończyć niż produkować słaby materiał. Poza tym, za rogiem czekał już Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster. Jednak - jak już kończyć najbardziej spektakularny hit wytwórni to z przytupem. I tak oto mamy - The Powerpuff Girls Movie! Pierwszy film kinowy Atomówek, którego tytułu nie tłumaczę, bo dubbingu się nie doczekał. Nic dziwnego, bo był kasową porażką i przekreślił szansę dla innych filmów kinowych, które planowało studio.
Najgorsze, że ten film jest świetny.Fabułą jest, jak przystało na film o superbohaterkach, origin story naszych protagonistek. To, które widzimy w intrze każdego odcinka i to, którego fragmenty pojawiały się w samym serialu. To sprytna decyzja, dzięki której nie mamy wrażenia, że zaserwowano nam wydłużony odcinek, ale też czujemy solidny grunt pod nogami - wiemy, że historia skończy się dobrze, dlatego można w nas rzucać mocnymi scenami. Ten film potrafi być mroczny. Dodatkowy czas zostaje spożytkowany na budowaniu atmosfery - najpierw beztroskiej i ujmującej, potem zaskakująco depresyjnej, która tylko nabiera rumieńców dzięki zastosowanemu kontrastowi. Widzicie - zanim Atomówki stały się powszechnie kochanymi obrończyniami miasta Townsville, niektórzy mieszkańcy byli zaniepokojeni latającymi dziewczynkami o ponadludzkich zdolnościach. Czy dziewczynki powinny starać się wtopić w tło? A może raczej znaleźć zastosowanie dla swoich mocy?
Reżyserią zajął się znany i lubiany Genndy Tartakowsky, który to z niejednym odcinku Atomówek maczał palce. Ktoś powinien przykleić tego człowieka do stołka reżysera, bo - przysięgam - w tej roli sprawdza się najlepiej. Tempo całego filmu, jak i poszczególnych scen, jest wymierzone idealnie. Dzięki temu film ma swoje ciche momenty, podczas których możemy się zrelaksować i poczuć przyjemne ciepło na serduszku, a intensywne fragmenty, które nadchodzą później, są podkręcone niemal do przesady. Nie muszę mówić, że to idealnie sprawdza się w filmie o Atomówkach. Sceny akcji i walki są dynamiczne, a kiedy dziewczynki używają swoich niezwykłych mocy niemal fizycznie czujemy siłę uderzeń. Pomagają w tym zmiany palety kolorów (podczas walk wszystko nabiera odcieni czerwieni, przy smutnym momentach dostajemy zgaszone granaty) i fantastyczna muzyka. Oczywiście pojawiają się wariacje znanych motywów muzycznych, jak ta melodyjka z czołówki, którą wszyscy potrafią zanucić, jak i zupełnie nowe kompozycje. Generalnie, czuć większy budżet, ale styl serialu został zachowany.
Jest też humor, chociaż nie wciska się go do scen na siłę. Najlepszym przykładem niech będzie scena z berkiem.
Jedną z największych zalet filmu są bohaterowie. Dziewczynki są sympatycznie napisane - jak wiarygodne kilkulatki, które niekoniecznie rozumieją rządzące światem zasady. Jedną z nich jest "każda akcja ma swoje konsekwencje". Jednocześnie zadbano, by nie przedstawiono ich dwuwymiarowo - płaczliwa Bajka nie złości się, kiedy zostanie popchnięta podczas gry w berka, a Brawurce jest bardzo przykro, kiedy uderzy kogoś w złości. Chyba najbardziej podoba mi się jednak kreacja Profesora - wrażliwego mężczyzny, który jest roztrzepany, nieco bezbronny, dopiero uczy się, jak wychowywać dzieci. Ale jeśli możemy być czegoś pewni, to tego, że kocha swoje córki bezgranicznie. Na tym tle trochę blado wypada bad guy całego filmu - Mojo Jojo. Na początku filmu nie dostajemy od niego zbyt wiele motywacji, znika ze sceny kiedy tylko pojawiają się Atomówki. Później okazuje się, że jego plan był mniej osobistą zniewagą po porzuceniu przez Profesora, a bardziej rodzaj małpiej dumy i żądza zemsty na ludzkości. Nie wymagam od filmu o Atomówkach jakichś wielce skomplikowanych historii, które tłumaczyłyby motywacje antagonistów, jednak tutaj mieliśmy to tuż przed nosem. A tworzenie bardziej osobistych konfliktów pozwala lepiej wejść w skórę bohaterów.
Trudno pisać o filmie, bez wspomnienia o tym, jak został odebrany. A został.. kiepsko. Znaczy, recenzje były pozytywne - i słusznie, bo film jest świetny - jednak kiepsko poradził sobie w kinach i nie zarobił na siebie. Dla kreskówki nie był to taki wielki problem, skoro nie miało być kolejnych sezonów. Gorzej, że sprawiło to, iż Cartoon Network wycofał się ze swoich planów, by przenieść na duży ekran także inne produkcje. Tak, również Samuraja Jacka. To wszystko przez Atomówki. A raczej przez ludzi, którzy nie poszli do kin, by je obejrzeć.
Dziś ten film to trochę przykurzony i zapomniany klejnot, który powinien znać każdy fan. Nie wywróci on waszego świata do góry nogami, ale jest uroczy i bardzo satysfakcjonujący. Gwarantuję, że poczujecie dumę, a może nawet wzruszenie, kiedy po raz pierwszy zło i występek będą musiały ustąpić atomowej sile Atomówek.
Da da dadadada-da!
0 komentarze:
Prześlij komentarz