Barbie w Dziadku do Orzechów i Barbie z Jeziora Łabędziego

Po tej katastrofie, którą był poprzedni film, Mattel postało w kącie, przemyślało to co zrobiło i postanowiło obrać nowy kierunek. Postanowiło troszeczkę się postarać. I muszę przyznać, że zdecydowano się na całkiem śmiały krok - następne dwa filmy były adaptacjami słynnych baletów, kultury wysokiej jakby nie patrzeć, w dodatku pewną część owych filmów stanowią skrupulatnie odwzorowane układy baletowe - zastosowano Motion Capture, zatrudniono profesjonalne baletnice.
I ma to pewien sens. Adaptacje innych dzieł zawsze były popularne w animacji - wystarczy spojrzeć na Disney'a, obecnego potentata rynku księżniczek, tak, teraz mamy coś takiego jak rynek księżniczek. W dodatku, posługując się czyjąś historią przynajmniej ma się, cóż, historię - coś czego zdecydowanie brakowało poprzedniej próbie zaistnienia Barbie na srebrnym ekranie. No chyba, że uznacie Rockin' Back to Earth za zrzynkę Back to the Future. Co do baletu... Może to dlatego, że Barbie sama wygląda jak baletnica, ze swoją szczupłą figurą. Albo statystyczna mała dziewczynka lubi tańczyć w tiulowej spódniczce, nie wiem. W każdym razie, Dziadek i Jezioro były kolejno 1. i 3. filmem nowej generacji Barbie. Ze względu na liczne podobieństwa wrzucę je do jednej notki, a film numer 2. zostawię sobie na później.


W obu filmach zastosowano framing device - Shelly ma jakiś problem i to właśnie jej starsza siostra, Barbie, musi pomóc go rozwiązać. Jak? Poprzez opowiedzenie historyjki luźno powiązanej z problemem. W Dziadku do Orzechów chodzi o opanowanie kroków baletowych i obawę przed porażką. Przenosimy się do historii Klary ("granej" przez Barbie), młodej dziewczyny, która - wraz z bratem - wychowywała się u sztywnego jak kij od szczotki, ale kochającego wuja. Nie tak skrycie Klara marzy, by dołączyć do swojej ciotki, podróżującej po świecie i przeżywającej szalone przygody. Jednocześnie obawia się takiej zmiany, jak każda dziewczyna w jej wieku. Dostaje jednak od ciotki drewnianego dziadka do orzechów. Który ożywa z wybiciem północy, walczy z myszami na miecze i broni Klary, gdy król owych myszy pomniejszy ją do swoich rozmiarów. Czy naszej dzielnej parze uda się znaleźć Cukrową Księżniczkę, która ma moc odwrócenia uroku i przywrócenia Klary do jej właściwych wymiarów. Czy uda się odebrać królewsko Mysiemu Królowi, zanim pozamienia wszystkich poddanych w kamienne posągi? I czy to w ogóle nie jest tylko sen?
Historia jest prosta, przewidywalna i jest kilka niepotrzebnych, źle przemyślanych scen (jak ta z przechodzeniem nad wąwozem), ale nie jest najgorszej. Niektórzy z bohaterów mają nawet osobowość, historię i relacje między sobą (jak sam Dziadek i Kapitan Cukierek), szkoda, że inni wydają się wepchnięci na siłę (dzieci) albo zwyczajnie denerwujący (Major Miętówka...). Także humor dogorywa, dostajemy niemal wyłącznie slapstick, co nie gra dobrze przy tak ograniczonej animacji. O dziwo, na plus zaliczyłabym villaina - Mysi Król jest aktywny, reaguje na działania bohaterów, zdobywa informacje, rzeczywiście chce zabić swoich wrogów, a nie tylko wrzucić do celi. Może niekoniecznie jest mądry, skoro przemienia swoich w kamień na lewo i prawo (wynika z tego chyba jedyny dobry żart w filmie), ale za to ma fajnego pomagiera, cwanego nietoperza szpiegującego w krainie. Ciekawostka: Miejsce akcji jest prawdopodobnie umieszczone w tej samej rzeczywistości co Disney'owski Król Lew - wystarczy obalić złego króla, a wszystko ożywa, pokrywa się roślinnością i ogólnie robi się ładne.
Chyba najlepszą rzeczą, jaką osiąga ten film, jest nadanie Barbie charakteru. Owszem, jest niezwykle miła, uprzejma i dobroduszna, ale potrafi się zirytować, jest ciekawska. Przede wszystkim jest inteligentna i wie jak to wykorzystać - czasem nie dzieląc się wnioskami, które wysnuła, a nawet kłamiąc, kiedy to konieczne. Pojawiła się też u niej chyba najczęściej powtarzana w cyklu cecha - Barbie pokonującą własny strach. Nawet jeśli taka postać jest wyidealizowana, to przynajmniej mogę wyodrębnić te cechy, poprzeć przykładami. Z, nomen omen, pustej lalki, Barbie stała się wzorem, do którego można dążyć.

Barbie z Jeziora Łabędziego ma podobna strukturę - Shelly boi się podczas swojej pierwszej nocy na obozie. Co jej pomoże? Historia o nieśmiałej córce piekarza, która widzi fioletowego jednorożca, biegnie za nim do groty, trafia do innego świata, zostaje wybranką, bo przecież, i daje się zamienić w łabędzia. Świetny plan, Barbie. Ten film jest bardzo podobny do Dziadka, niestety, jest gorszy. Przede wszystkim humor - mniej tu slapsticku, ale w zamian dostajemy żarty o pierdzeniu. Trzy. I jeden o smarkach. Przeuroczo. Ponadto film pełen jest rzeczy... podejrzanych. Na przykład, nasza bohaterka - Odetta - trafia do magicznego lasu, zamieszkanego przez efly. Mają one standardowy wygląd dzieci z innych filmów Barbie, więc trudno nie patrzeć na nie jak na dzieci. I dostajemy informację, że te dzieci są zaganiane do ciężkich robót i więzione wbrew swojej woli. W dodatku pozamieniane w zwierzęta. Wspomniałam, że złoczyńca jest najwyraźniej ptasią wersją furrych? Znaczy, otacza się ptakami, zmienia siebie i swoją córkę w ptaki. Sama fabułą ma też mnóstwo dziur, na pewno więcej niż Dziadek. Wszystko kręci się wokół bardzo naiwnie zdefiniowanych zasad określania czym jest miłość i jak można zdecydować czy jest ona prawdziwa czy nie. O, i jeszcze morał. Powtarzają go przynajmniej trzy razy, i jeszcze w napisach.


Na szczęście w Jeziorze jest więcej scen tanecznych, które są po prostu przyjemne w odbiorze. Wśród bohaterów mamy rosyjskiego jeżozwierza i hiszpańską skunksicę, więc pojawia się trochę różnorodności, jeśli chodzi o style taneczne. Złoczyńcy też nie są tacy źli. Król Myszy wydawał się bardziej rozsądny i złowieszczy, ale córką naszego bad guy'a - Odylia. Gra ją Maggie Wheeler/Małgorzata Puzio i nie mogę się zdecydować, którą wolę bardziej. Ich bohaterka to ta typowa, rozpuszczona, kapryśna i irytująca córeczka tatusia, ale jej głos jest tak przepięknie okropny, że czerpię z tego pewną, może masochistyczną, radość. Masochizm to przesada? Nie w tym przypadku. 

W obu filmach boleśnie widoczny jest skok techniczny - animacja nie zestarzała się dobrze. Szczególnie rzuca się w oczy niewielka skala filmów - tłumy składają się z kilkunastu osób, królestwa to ledwie zamek i kilka chałup. Widać, że w niektórych miejscach zamysł był bardziej ambitny, ale zabrakło budżetu i/lub technologii. Szczerze mówiąc, nie narzekałabym, gdyby Mattel zdecydował się na reboot któregoś z tych wczesnych filmów. O ile zachowaliby sceny taneczne, oczywiście. To prawdopodobnie najlepsze części obu tych filmów, jednak warto podkreślić, że piszę to z perspektywy osoby dorosłej - pamiętam dobrze, że dawniej mnie nużyły, może nie na tyle by przekreślić obie produkcji, ale dość by przewijać je przy powtórnym oglądaniu. Niemniej, taniec jest piękny, przechwytywanie obrazu jak najbardziej zdało egzamin. Oczywiście, mamy też fantastyczną muzykę i najłatwiej to wychwycić pod koniec Jeziora Łabędziego, gdy - po filmie pełnym cudnej muzyki instrumentalnej - dostajemy piosenkę pop w napisach.



Jednocześnie to pierwsze filmy, w których Barbie jest grana przez Kelly Sheridan (jak dotąd opuściła ona tylko jeden film) - możecie ją też znać jako Starlight Glimmer z MLP:FiM. I brzmi ona fenomenalnie. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę ograniczenia narzucone przez poziom animacji i fakt, że charakter Barbie jest przesłodzony i ugrzeczniony. Tymczasem w polskiej wersji dostajemy Beatę Wyrąbkiewicz i...  jest nawet jeszcze lepiej. Nie mam pojęcia jak pani Wyrąbkiewicz to robi, ale słuchanie tej kreacji to czysta przyjemność. Czasem aż mi szkoda, że musi marnować swój talent na głupie kwestie i ciągłe krzyczenie "Nie!" - co i tak nie brzmi tak źle jak powinno dzięki jej zaangażowaniu i umiejętnościom aktorskim. Reszta obsad też jest w porządku, chociaż bywają momenty, w których można odnieść wrażenie, że aktorzy grają z automatu. Trudno ich winić, a nie psuje to rozrywki w znacznych stopniu.

Więc jak wypadł wielki powrót Barbie? Lepiej niż mogłabym przypuszczać, szczerze mówiąc. Nadal nie są to świetne filmy i na siłę wpychają dzieciom morały, ale da się je obejrzeć bez naglącej potrzeby wydrapania sobie oczu. Paskudne żarty nadrabiają na siebie muzyką i układami tanecznymi. Dzisiejsze pokolenie prawdopodobnie ich nie polubi, ze względu na przestarzały wygląd, ale trudno je za to winić. Jako paliwo dla nostalgii, tymczasem, spisuje się znakomicie - aż dziw, że się nam to podobało, prawda?

Co ciekawe, lalki do obu filmów przeszły mały lifting w późniejszych latach, przy okazji reedycji w roku 2010. Są bardziej różowe.

Dlaczego się męczę z tymi filmami i spis pozostałych notek z serii.
Źródło gifów.
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

2 komentarze:

  1. BORZE JAKI FAJNY BLOG CZEMU TU NIKT NIE KOMCIA

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, dzięki. c: Za to taki komć jest wart tyle co dziesięć innych.

    OdpowiedzUsuń